środa, 1 października 2014

Zemsta

                                                                                  
   Miło znów tu zagościć!!! Dzisiaj mam wam do przedstawienia krótką, starą prace konkursową. Niestety, nie wygrała, choć mnie się bardzo podoba :3 Praca nie jest związana z żadnym anime, ale mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Zapraszam do lektury!!

Werona, 16-17 września 2011 roku

       Od ponad 3 godzin siedziałam na dachu obserwując mieszkanie wysoko postawionego członka rządu. Dzień był pochmurny i nikomu nie chciało się nic robić. W naszym świecie nie było to nowością.
      Starszy mężczyzna pojawił się w oknie sypialni zasuwając żaluzje. Mimo wszystko światło nadal się świeciło.
 - Mam dość!- krzyknęłam wstając i wypakowując z torby najpotrzebniejszą broń. Dwaj mężczyźni spojrzeli na mnie lekko zdziwieni.
 - Patriz, według planu mamy wkroczyć dopiero jak uśnie!- stwierdził Vito próbując mnie powstrzymać. Spiorunowałam go wzrokiem.
 - Mam gdzieś ten durny plan! Siedzimy w tym zimnie od ponad 3 godzin, już nawet palców nie czuje!
   Blondyn umilkł nie mogąc znaleźć żadnych argumentów. W końcu zwrócił się do siedzącego w cieniu i na wpółdrzemiącego szatyna prosząc o pomoc. 26-latek westchnął ciężko widząc nasza dziecinna kłótnie.
 - Vito zostaw ją. Patriz jest profesjonalistką, wie jakie są rozkazy.
   Uśmiechnęłam się szeroko. Rzucając się mężczyźnie na szyję pocałowałam go w policzek.
 - I za to cię kocham Ivo!- oznajmiłam rozpromieniona. Wstałam biorąc ze sobą klucze do mieszkania oraz przenośny pistolet M9.- No to lecę!- powiedziałam zeskakując z budynku. Mój płaszcz zafalował na wietrze.
         Bez żadnego problemu wkroczyłam do mieszkania. Wolnym krokiem przemierzałam korytarze zabijając lub ogłuszając ochroniarzy. Było ich niewielu. W końcu od dawna przygotowywaliśmy się do tego planu. Już po krótkiej chwili otworzyłam z kopa drzwi do sypialni mężczyzny, stanęłam w ich progu oszołomiona widokiem. Minister pochylał się z nożem nad przywiązanym do krzesła i półmartwym młodym chłopakiem. Siwiejący mężczyzna wyprostował się spoglądając na mnie lekko zdziwiony.
 - Kim jesteś? I co tu robisz?- spytał spokojniej niż wyglądał. Uśmiechnęłam się kpiąco. Zakręciłam na palcu pistolet.
 - Ja się zastanawiam, za co kazali mi się ciebie pozbyć, a tu taka niespodzianka.- stwierdziłam zamykając za sobą drzwi i opierając się o nie. Nawet na moment nie spuszczałam wzroku z mężczyzny. Minister uśmiechnął się do mnie delikatnie odchodząc od chłopaka.
 - Ile?- spytał. Spojrzałam na niego lekko zdziwiona. Staruszek podszedł do stołu nalewając do szklanki alkoholu, podsunął ją w moją stronę.- Ile ci zapłacili? Zapłacę dwa razy tyle jeśli udasz, że nic tu nie widziałaś.- oznajmił pewny siebie. Ponownie się uśmiechnęłam podchodząc w jego stronę. Starszy mężczyzna usiadł na fotelu.
 - Interesująca propozycja. Myślisz, że się wypłacisz?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Mężczyzna przyglądał mi się uważnie odkładając nóż na stolik.
 - Nie ma na tym świecie rzeczy, ani osoby której nie można kupić. Tak więc myślę, że się dogadamy.- stwierdził wskazując sofę stojąca za mną. Usiadłam na niej biorąc do ręki szklaneczkę z alkoholem. Przyłożyłam ją do ust, ale od razu po tym odłożyłam ją na miejsce.
 - Trucizna, zabawne. Zbyt długo siedzę w tym fachu by się na to nabrać.- oznajmiłam nieco chłodniejszym już tonem. Wstałam zbliżając się do przywiązanego młodzieńca. Kucnęłam przed nim uważnie oglądając jego obitą twarz.- Przystojniaczek. Jego też tym poczęstowałeś? Co takiego ci zrobił?- spytałam. Staruszek nie spoglądał już na mnie.
 - To złodziej, w dodatku całkiem wyspecjalizowany. Ale to tylko śmieć. Nikt nie będzie za nim tęsknił. Mogę ci go oddać w zamian za milczenie.- spojrzałam na niego uśmiechając się przy tym słodko.
 - Albo oddasz mi go całkiem za darmo, a za milczenie i tak będziesz musiał zapłacić.
 - Jesteś strasznie arogancka jak na zwykłego najemnika.- w jednaj sekundzie wstałam przykładając pistolet do głowy ministra. Mężczyzna siedział dalej niewzruszony. Spoglądałam na niego chłodno.
 - Nie powiem "Mnie nie można kupić". W końcu jestem najemnikiem. Ale cena jaką zapłacono bym była tym kim jestem teraz to śmierć mojej matki. Wielu płaci mi informacjami na temat mordercy, mojego ojca, Charles'a Zoe.- oznajmiłam. Staruszek przeniósł wzrok na mnie uśmiechając się przy tym delikatnie. Spojrzałam na niego zdziwiona.
 - Więc Clara była twoją matką? Mogłem się tego domyślić. Odziedziczyłaś po niej urodę, ale instynkt mordercy i oczy masz po ojcu...
 - Zamknij się!- wyszeptałam czując jak moje ciało zaczęło drżeć.
 - Twoja matka umarła powoli i bardzo boleśnie, ale powinnaś zaprzestać takiego życia bo skończysz jak twój ojciec.
 - Zamknij się!- krzyknęłam. Mimo to minister dalej kontynuował.
 - Sądzę, że nie wiesz wszystkiego na mój temat. Jestem Basil Zoe, twój dziadek.- oznajmił wstając. Moja dłoń drżała coraz bardziej, a wzrok był oszołomiony.- Chodź moje dziecko. Zacznijmy wszystko od nowa, jak normalna rodzina...
 - Kazałam ci się zamknąć!- oznajmiłam wściekła ciągnąć za spust. To było idiotyczne. Ten wybuch złości, pomimo tego, że znałam prawdę. Oddychałam ciężko spoglądając na pistolet. Westchnęłam uspokajając się.
 - Wygląda na to, że skończyły ci się naboje.- stwierdził Basil dalej szeroko uśmiechnięty. Spiorunowałam go wzrokiem. Schowałam pistolet za pas wyciągając sztylet. Przyłożyłam go do szyi mężczyzny stając za nim.
 - Dlaczego się nie boisz?
 - Ponieważ wiem, że spotkamy się już za niedługo w piekle. Wtedy ci się odpłacę.- oznajmił spokojnym tonem. Uśmiechnęłam się delikatnie przymykając lekko oczy.
 - Ja wyląduje w najgorszym i najciemniejszym zakątku piekieł. Moim zbrodnią nawet taki śmieć jak ty nie dorówna.- dodałam.
       Wolnym krokiem podeszłam do stojących pod willą dwóch mężczyzn. Rzuciłam pistolet blondynowi, który schował go do plecaka. Starszy z chłopaków spojrzał na mnie uważnie.
 - Co ci się stało?- spytał nie ukrywając zaciekawienia w swoim głosie.
 - To nie moja krew.- odpowiedziałam mijając ich. Ivo złapał mnie za nadgarstek przyciągając do siebie. Podniósł delikatnie moją zakrwawioną koszulkę do góry. Na moim boku widniała dość głęboka cięta rana. Westchnął cicho. Wyciągając z plecaka najpotrzebniejsze rzeczy, zaczął opatrywać moją ranę.
 - To dość rzadki widok. Co się wydarzyło?
 - Nic takiego. Tylko chwila dekoncentracji.
 - Ostatnio masz je coraz częściej.
 - To wszystko przez Al'a. Odkąd powiedział mi, że Podziemie coraz bardziej interesuje się Wenecją nie mogę się skupić.
 - A co takiego jest w Wenecji?- spytał zdziwiony Vito wtrącając się do naszej rozmowy. Szatyn uderzył go w tył głowy dając tym samym do zrozumienia, że zadał najgłupsze pytanie jakie mógł. Posmutniałam nieznacznie odwracając wzrok.

Wenecja, 17 września 2011 roku

              Moje niebieskie oczy spoczęły zdziwione na rozpromienionej twarzy uczennicy. Wszyscy uczniowie stali szeroko uśmiechnięci, a 17-latka miała wyciągniętą w moją stronę kolorowa bombonierkę.
 - W imieniu całej klasy chciałabym złożyć pani najserdeczniejsze życzenia z okazji 25-tych urodzin.- oznajmiła wręczając mi czekoladki. Ucałowałam ją w policzek dziękując jej oraz całej mojej klasie. W ramach godziny wychowawczej puściłam moim wychowanką najnowsze wiadomości. Już po chwili pokazane zostało zdjęcie z młodą czarnowłosą kobietą. Jej grzywka spięta była spinkami, a krótkie włosy odsłaniały poplamiona krwią urodziwą twarz. Wielu z uczniów zauważyło, że była niebywale podobna do mnie. Zaśmiałam się cicho słysząc ich podekscytowane pytania.
 - Niemożliwe żebym to była ja, choć zgadzam się z wami. Jesteśmy bardzo podobne.- to były jedyne słowa jakimi skomentowałam wiadomość o poszukiwanej morderczyni. Lekcja zakończyła się dość szybko i bez żadnych problemów.
      Spojrzałam zdziwiona na mojego przyjaciela. Twarz mężczyzny przez cały czas zdobił szeroki uśmiech. Westchnęłam cicho ruszając za nauczycielem. Już po krótkiej chwili brunet otworzył drzwi jednej z klas. Od razu, gdy do niej weszłam zobaczyłam stojącą do nas tyłem czarnowłosą kobietę. Odwróciłam się chcąc wyjść z klasy, ale 29-latek zagrodził mi drogę.
 - Al odsuń się. Nie mam jej nic do powiedzenia.- oznajmiłam. Mężczyzna pokręcił przecząco głową. Oboje usłyszeliśmy dźwięczny śmiech kobiety.
 - Nawet po tych 10-ciu latach, nic się nie zmieniłaś, Paola.- stwierdziła 25-latka odwracając się w naszą stronę. Na jej twarzy widniał pewny siebie uśmieszek. Odwracając się w jej stronę skrzyżowałam ręce na piersiach.
 - Po co wróciłaś?- spytałam. Ton mojego głosu był chłodny, oraz nienawistny. Czarnowłosa westchnęła ciężko.
 - Potrzebuję twojej pomocy...
 - Kpisz sobie?! Po tym wszystkim co zrobiłaś śmiesz prosić mnie o pomoc?! Wszyscy mają cię za mordercę!
 - Jen~~ny, wyluzuj. Przecież proszę cię tylko o pomoc, a nie o wybaczenie. Poza tym to przecież ty powiedziałaś, że siostry powinny sobie pomagać.- Patriz usiadła na biurku, przysuwając prawą nogę do brody, objęła ją delikatnie rękoma.
 - To prawda, ale powiedziałam tak zanim jeszcze dołączyłaś do Podziemia.
 - To nie ma znaczenia.
 - Dlaczego nie odpuścisz? Nasz ojciec nie żyje. Nie ma już osoby na której mogłabyś się zemścić.
   Najemnik zacisnęła swoje dłonie w pięści odwracając swój wzrok. Brunet przysłuchiwał się naszej rozmowie z niemałym zainteresowaniem.
 - Różnimy się. W przeciwieństwie do ciebie ja nie potrafię tak po prostu zapomnieć. Nie potrafię zaakceptować faktu, że to ktoś inny odebrał życie naszemu ojcu.
 - Co nie zmienia faktu, że morderca naszej matki już nie żyje.
 - Ale żyją ci którzy kazali mu ją zabić!
 - Nie licz na mnie. Mam świetne życie z Arthur'em. Ułóż swoje życie z Ivo i zapomnij o tym. W przeciwnym razie nigdy nie zaznasz spokoju, Patriz.
 - Sto lat, siostra.- wyszeptała ledwie słyszalnym, zamyślonym głosem.
       Wyszłam z klasy razem z Al'em pozostawiając czarnowłosą samą ze swoimi myślami. Były to ostatnie słowa jakie wypowiedziałam do mojej siostry. Już nigdy więcej się nie spotkałyśmy. Al informował mnie o działaniach Patriz. Dowiedziałam się, że w ciągu następnych 3-ech lat udało jej się dokonać zemsty, a zaraz po tym uciekła z kraju razem z Ivo znana powszechnie jako profesjonalny zabójca. Wśród zwykłych obywateli widziana jako przestępca, ale w Podziemi ciesząca się pozytywną sławą. I po tej wiadomości już nigdy więcej nie usłyszałam co się z nią dalej działo. Nie wiedziałam czy była szczęśliwa. Udało jej się uciec i stworzyć normalną rodzinę, czy może została złapana i zabita? Nie interesowało mnie to już. Paola i Patrizia Zoe, byłyśmy siostrami tylko przez pierwsze 15 lat naszego życia. Ja wybrałam normalne życie nauczycielki, a ona wolała kroczyć ścieżką zemsty. Nienawidziłam tego, ale była to jej decyzja, do której nie miałam prawa się mieszać.

środa, 17 września 2014

Urodziny!!


   Witam!! Długo coś mnie tu nie było. Dzisiaj (17.09.2014) jako, że są moje urodziny, a także naszej wspaniałej i dziwnej Amiki Salvo mam zaszczy wrzucić tutaj jej zdjęcie. A dokładniej obrazek przedstawiający jej wygląd w pierwszym uniformie Egzorcystki :3 Został zrobiony całkiem dawno i to w uproszczony sposób dlatego mam nadzieję, że mi to wybaczycie :D

Amika Salvo


 Data urodzenia: 17 wrzesień
Wiek: 18 lat
Wzrost:168 cm
Waga: 50 kg
Kolor włosów: Czarne
Kolor oczu: Czarne
Grupa Krwi: AB
Narodowość: Mieszana ( pół-Francuzka, pół-Polka)
Krewni: Matt Nay (brat, nie żyje)
              Shiro Nay (brat?)
              Anastazja Nay (matka, nie żyje)
              Ojciec (nie żyje)
              Tykki Mikk (ojciec chrzestny)
Przynależność: Czarny Zakon
Broń: Kosa

niedziela, 13 lipca 2014

Rozdział 6

    Jak obiecałam, tak dodaję (ale blog nadal zawieszony :3).  Mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Ale już bez przynudzania. Zapraszam do lektury.

"Gdy wchodzi pomiędzy tłum, nakłada swój najlepszy uśmiech, ale pod nim jest tylko załamaną dziewczyną"


       - Jak to nic nie możecie z tym zrobić?!
 - Przykro mi.
 - Jakie "przykro"? Zakon ma najlepszą pomoc medyczną więc czemu nie jesteście w stanie jej pomóc?!
 - Jesteś inteligentnym chłopcem. Powinieneś już zrozumieć, że z tą walką  panienka Salvo musi poradzić sobie sama.
 - Proszę, uspokój się. Amice-chan na pewno nie pomoże twoje zdenerwowanie.
           Tak, teraz pamiętam. Znałam te głosy. Lavi kłócił się z pielęgniarką Black. Był wściekły, a Lena próbowała go uspokoić. Nie rozumiałam tego. Czemu nie mogłam nic zobaczyć? Przecież byłam przytomna. Słyszałam ich. Więc czemu nie mogłam otworzyć oczu? To denerwujące. Nie wiedzieć co się działo było niesamowicie denerwujące.
          Znowu. Ktoś złapał mnie za dłoń. To był Lavi? Nie... jego dłonie są chłodniejsze. Allen?
 - Amika-chan, trzymaj się. Musisz to wygrać.- oznajmił przeklęty dzieciak troskliwym tonem.
     Trzask drzwi. Lavi wyszedł. Westchnienie Allen'a. Taki właśnie był Lavi, prawda? Wybuchowy i łatwo się wkurzał.
 - Nie powiedziałam tego przy Lavi'm, ale to nie jest pierwszy raz kiedy ją to spotkało. Z naszych badań wynika, że zdarzało się to bardzo często. To obciąża niemiłosiernie jej organizm oraz zagraża życiu.
 - Co?! Możesz stwierdzić kiedy było ostatni taki atak?!
 - Około 4 tygodni temu. Wydaje mi się, że zaraz po przybyciu do Zakonu. Jednak nie był aż tak poważny jak ten.
           Mówią o mnie? Tak, raczej tak, ale to niemożliwe. Jakie "zagraża jej życiu"? Black się myli. Gdyby tak było już dawno bym umarła. Chociaż... ja i tak już raz byłam martwa. Co mi szkodzi zginąć po raz kolejny? W końcu nie ważne ile razy mnie zabiją, ja nie umrę.
    Allen i Lenalee wyszli chwilę później. Nic nie mówiłam. Nie próbowałam nawet otworzyć ust. Nic by to nie dało. I tak pewnie nie wydobyłby się z nich żaden dźwięk. Po prostu leżałam próbując ponownie zasnąć. Niestety, nie byłam w stanie.
        Był już wieczór. Dowiedziałam się tego z rozmowy Black i Matron. Ktoś przyszedł. Usiadł przy łóżku łapiąc mnie za dłoń. Zimna. Nie, lodowata. Lavi!
 - Jak się czujesz? Wiem, że mi nie odpowiesz, ale i tak chcę z tobą porozmawiać. Od czego by zacząć? Na początek, przepraszam. Gdybym od razu zauważył... może mogliby ci pomóc.
     Moje ręka drgnęła. Delikatnie zacisnęła się na jego palcach.
 - Amika...?
 - Lavi...- słyszałam mój głos. Był zachrypnięty. Jakbym nigdy go nie używała. Nim zdążyłam powiedzieć cokolwiek więcej Lavi się wtrącił.
 - Odzyskałaś przytomność?
 - Nie... nie mogę otworzyć oczu.
      Poczułam jak dłoń chłopaka ściska moją jeszcze mocniej. To było dziwne, ponieważ jego dłoń drżała. Czemu?
 - P-przecież masz je otwarte. Nie widzisz mnie?- spytał. Jak to? Nie mogły być otwarte. Przecież. Przecież ja...
 - ... Nic nie widzę.
         Nie było potrzebne nic więcej. Lavi zawołał pielęgniarki, które od razu się mną zajęły. Chwilę później przybiegł Komui z naukowcami oraz Leną i Allen'em. Nie rozumiałam do końca co się wokół mnie działo. To było zbyt skomplikowane, ale już po 4 godzinach leżałam z jakąś gorącą... mazią na oczach. Matron wywaliła wszystkich za drzwi mówiąc, że potrzebuję wolnego. Z jednej strony byłam jej za to wdzięczna. Przynajmniej nie musieli patrzeć na bezradną i bezbronną Amike. Nienawidziłam tego. Bezradności oraz polegania na innych.
       Komui był pierwszym, który odwiedził mnie następnego dnia. Przyszedł z samego rana dopytując się o stan mojego zdrowia oraz samopoczucia. Czy on był idiotą? Kto do diabła byłby szczęśliwy  z bycia przykutym do łóżka i nic nie robienia?! Chyba tylko on. Tak, wystarczałaby mu tylko Lenalee i kawusia. Biedna Lena. Mieć kogoś takiego za brata, naprawdę musi jej być ciężko. Kierownik mówił coś o misjach. Nie można zapomnieć o tym, że przy okazji mnie trochę po wkurzał.
        Nie było jednak tak źle. 4 dni później odzyskałam wzrok. Wszyscy za wyjątkiem Kandy, przychodzili do mnie jak tylko nie byli na misjach. Nie można nie wspomnieć, że było tam nico głośno. Matron często była z tego powodu zdenerwowana, a Black za to miała zawsze dobry humor. Było zabawnie i dzięki temu czas przeleciał bardzo szybko. Mimo to musiałam przesiedzieć tam kolejny dzień na badaniach.
       Jako, że obecnie nie było żadnego Egzorcysty w Zakonie, Komui- choć niechętnie- wysłał mnie na misję przydzielając mi jednego z Poszukiwaczy. Nie miałam mu tego za złe. Ostatnio dość często opadałam z sił. Moja tak zwana "choroba" nasilała się z każdym dniem odkąd byłam w Zakonie. Jedyne co przychodziło mi do głowy jako powód tego było moje drugie Innocense.
      Toma czekał na mnie przy wejściu do Kwatery Głównej. Podbiegłam do mężczyzny uśmiechając się do niego miło.
 - Przepraszam, że kazałam ci czekać. Komui chciał jeszcze ze mną pomówić.- wyjaśniłam. W milczeniu ruszyliśmy w stronę dworca.
         Spoglądałam na bezchmurne niebo za oknem z lekka przymrużonymi powiekami. Byłam cholernie znudzona, a podróż nie miała zakończyć się w najbliższym czasie. Toma już dawno skończył mi wszystko tłumaczyć. Oczywiście nawet na moment nie wszedł do przedziału. Westchnęłam ciężko.
 - Toma... Czy możemy rozmawiać jak cywilizowani ludzie?
 - O czym panienka mówi?
 - No chodź tutaj, nie będę rozmawiała z tobą przez drzwi!
 - N-nie, mi nie wolno tam wchodzić...
       Otwarłam drzwi na oścież opierając się o ich framugę. Przyglądałam się siedzącemu na podłodze i układającemu karty mężczyźnie. Poszukiwacz spojrzał na mnie zdziwiony, kiedy usiadłam naprzeciw niego krzyżując nogi
 - Nie powinna panienka siedzieć tak na ziemi...
 - Och, zamknij się. Nie siedziałabym tu, gdybyś nie był tak uparty i wszedł do przedziału ze mną porozmawiać.- warknęłam krzyżując ręce na piersiach oraz odwracając wzrok. Przez długi czas siedzieliśmy naprzeciw siebie w całkowitym milczeniu. Nie spoglądałam na poszukiwacza. On był naprawde zaskakujący. Prawdopodobnie całkowicie oddany Black Order.
 - Toma, dlaczego zostałeś Poszukiwaczem?- spytałam przerywając cisze. Mężczyzna spojrzał na mnie. Mój wzrok nadal błądził gdzieś po ścianach korytarza.
 - Prawdopodobnie dlatego, że nie potrafiłem zsynchronizować się z Innocense.- odpowiedział spokojnym tonem. Wbiłam wzrok w podłogę. Naprawdę? Taki był powód? Ale dlaczego? Dlaczego chciałeś być Egzorcystą? Nie wolałeś żyć normalnie? Dlaczego ktoś specjalnie miałby się pchać w objęcia śmierci?
 - Mogę wiedzieć dlaczego panienka dołączyła do Zakonu?- tym razem to on zadał pytanie. Przysunęłam do siebie kolana obejmując je moimi rękoma. Mój wzrok przepełniony był bólem.
 - Nigdy nikt mi nie mówił, że Zakon to cudowne miejsce. Nie zostałam zmuszona, ani nie pragnęłam zemsty na Noah za śmierć mojego brata. Nie chciałam też pomagać ludziom.
 - Więc czemu?
 - No właśnie, czemu? Tak szczerze to sama nie wiem. Jeśli miałabym podać racjonalny powód, to dla ochrony. Earl potrzebuje mnie żywej, a Zakon może ochronić. Tak, taki powód zawsze bym podawała, ale to nie jest ten prawdziwy. Nie ma tego prawdziwego...
    Toma jeszcze przez chwilę przyglądał mi się uważnie.
 - Przepraszam za moją zuchwałość, ale przypomina mi panienka mojego dobrego przyjaciela. Był Egzorcystą, ale nie żyje od 9 lat.- oznajmił. Spojrzałam na niego.- Był zawsze wesoły i szczery do bólu. Nienawidził przemocy oraz niektórych metod stosowanych przez Zakon, ale kochał to miejsce. Naprawdę wspaniały człowiek, a jego młodsza siostra Anne, była dla niego wszystkim. Nazywał się...
 - Matt Nay- przerwałam mężczyźnie. Poszukiwacz spojrzał na mnie.- To mój brat- wyszeptałam.
 - Tak jak sądziłem.
 - Co?!
 - Proszę mi wybaczyć, ale naprawdę panienka jest strasznie do niego podobna. Choć jesteś wyższa to tak jak on posiadasz delikatne i kruche ciało. Zgaduje, że te twoje częste zasłabnięcia są efektem posiadania dwóch Innocense. Z natury jesteś pogodną i wesołą dziewczyną, ale przeżyłaś wiele bólu, który cię zmienił. Nie chcesz by inni ginęli w twojej obronie, ani nie poznali twoich tajemnic. Jesteście tacy sami.
     Na mojej twarzy pojawił się rozległy rumieniec, kiedy Poszukiwacz skończył mówić. Z jakiegoś powodu nie czułam żalu, ani złości. Uśmiechnęłam się do mężczyzny delikatnie, jednakże szczerze.
 - Naprawdę jesteśmy tacy sami? Jestem szczęśliwa.- oznajmiłam łagodnym tonem. To był jeden z niewielu momentów, kiedy mówiłam z głębi serca. Nie bałam się wydania mojej prawdziwej tożsamości. Wiedziałam, że Toma by tego nie zrobił. On był po prostu zbyt miły.
    Już po chwili zaczęłam się śmiać.
 - Jesteś wspaniały Toma, pierwszy raz komuś o tym powiedziałam. Gdybyś był nieco młodszy mogłabym się nawet w tobie zakochać.- stwierdziłam rozbawiona opierając głowę o ścianę.
 - P-proszę niech panienka nawet tak nie żartuje.- powiedział zażenowany. Wybuchłam jeszcze głośniejszym śmiechem po zobaczeniu jego reakcji. Kiedy ostatnio ja się tak śmiałam? Otwarcie pokazywałam szczęście, które odczuwałam? To było 12 lat temu, kiedy Kei nadal żył? Nie, nie wtedy. Później. 9 lat temu. Przed śmiercią Matt'a. Nawet wtedy bywały dni, w których śmiałam się tak jak teraz. Tak jak tylko dziecko śmiać się potrafi. Wystarczyło, że miałam Matt'a, a potrafiłam jeszcze być szczęśliwa.
         Parę razy przesiadaliśmy się z pociągu na statek, ze statku z powrotem na pociąg, a później jeszcze bryczką pod sam hotel. Oczywiście prawie całą resztę podróży spędziłam z Tomą. Naprawdę polubiłam jego towarzystwo. Mężczyzna nie zauważał uszczerbków w moim charakterze, a może po prostu je ignorował? Nie miało to dla mnie znaczenia. Tak długo jak mogłam być przy nim sobą takie szczegóły przestawały się liczyć.
         Siedziałam na peronie uderzając niewielką piłką o kamienną tablicę informacyjną. Miałam na sobie beżowy płaszcz z założonym na głowie kapturem. Moja twarz wyrażała tylko jedno. Znudzenie. Z moich ust wydobyło się ciężkie westchnienie.
 - Niby obiecałam mu, że poczekam i nie będę się wychylać. Jednak mógłby się pośpieszyć, zaczynam się strasznie nudzić.- oznajmiłam sama do siebie spoglądając w zachmurzone niebo. Wokół mnie ciągle przechodzili zapracowani dorośli oraz roześmiane dzieciaki.
           Myślę, że tak naprawdę chciałam mieć takie życie jak oni. Nudną szarą codzienność, w której Matt i mój ojciec umarliby ze starości. Wiele razy o tym myślałam i marzyłam. Tak, wiem. Wiem, że mi nie wolno. Nie wolno mi marzyć. Chwila... Nie wolno? Tak właściwie dlaczego? Dlaczego zaczęłam myśleć, że mi nie wolno? Często to słyszałam żyjąc jeszcze w naszej rezydencji, w Polsce. Chyba najczęściej mówiły to służące. "Marzyłaś? Tobie przecież nie wolno marzyć.", "Co ty pleciesz? Córce rodu Nay nie przystoi marzyć!"
        Zaczęłam się niekontrolowanie śmiać. Dobrze wiedziałam, ze mijający mnie ludzie przyglądali mi się oszołomieni, bądź niezadowoleni. Nie obchodziło mnie to. Tak naprawdę nie czułam żalu do ludzi, którzy mi to wpajali. To dzięki nim nie mam teraz jakiś wygórowanych i niemożliwych do spełnienia pragnień. To dzięki nim nie marzyłam by było lepiej tylko pogodziłam się z rzeczywistością. I myślę, że gdyby nie oni ja nigdy nie pozbierałabym się po śmierci Matt'a.
          Z zamyślenia wyrwało mnie jakieś zderzenie. Spojrzałam lekko zdziwiona na małego chłopca, który wpadł na moje nogi. Oszołomienie zagościło na mojej twarzy. Tak bardzo przypominał mi Matt'a. Jego niebieskie oczy spoczęły na mnie. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie pomagając wstać.
 - Uważaj na przyszłość.- powiedziałam miłym tonem głaskając go delikatnie po głowie. Chłopiec spojrzał w moje oczy. W tym momencie poczułam się ogromnie zaniepokojona.
 - Dziękuje, Anne-neechan!- powiedział biegnąc w swoja stronę. Spoglądałam za nim oszołomiona. Skąd wiedział jak mam na imię?
 - Przepraszam, że tyle to trwało.
          Spojrzałam za siebie dalej oszołomiona słysząc znajomy głos. Uśmiechnęłam się delikatnie widząc Poszukiwacza. Wstałam gwałtownie obejmując go ramieniem.
 - Toma! Tęskniłam! Znalazłeś coś?!- spytałam rozbawiona. W tym momencie starałam się zrobić wszystko by nie myśleć o tym co przed chwilą miało miejsce.
 - Tylko szczępki informacji.- odpowiedział oficjalnym tonem. Przewróciłam niezauważalnie oczami. Odwróciłam głowę za siebie spoglądając na oddalającego się chłopca. Jego uśmiechnięta buźka spoglądała w moim kierunku. Może był jednym z "nich"? To dlatego znał moje prawdziwe imię? W końcu nikt oprócz najbliższych oraz "ich" go nie znał.
        Nie, to niemożliwe. Jeśli "oni", rzeczywiście gdzieś tu są to po prostu obiecuję, że zakocham się w Lavi'm... Nie! Nie pomyślałam o tym! Takiej propozycji nie było!
         Westchnęłam ciężko odwracając głowę przed siebie. Najpierw zasłabnięcia, śmierć Mikage, a teraz i to? Myślę, że życie ma naprawdę sadystyczne poczucie humoru.
        Mimo wszystko to niepokojące uczucie nie opuszczało mnie. Starałam się o tym nie myśleć, jednak szło mi to dość kiepsko.
       Zatrzymałam się. Toma zrobił to samo spoglądając na mnie lekko zdziwiony.
 - Czy coś się stało?- spytał nie ukrywając zaciekawienia w swoim głosie.
 - Może rozdzielimy się i poszukamy informacji na własną rękę?- spytałam spoglądając na niego.- Obiecuję, ze będę ostrożna.- dodałam pośpiesznie nie pozwalając mu się odezwać. Mężczyzna zastanowił się.
 - Jeśli Komui-san się dowie, będzie zły...
 - W takim razie mu nie powiemy.
 - A jeśli coś ci się stanie?
 - Naprawdę będę ostrożna! Przecież nie można całe życie traktować mnie jak dziecko. Jestem w końcu już dorosła. Poza tym myślę, ze moje drugie Innocense już się uspokoiło.- zapewniałam nie poddając się. Spojrzałam na niego błagalnie. Wiedziałam, że robił to bo wszyscy się o mnie martwili, ale chyba już lekko dramatyzowali. Poszukiwacz westchnął w końcu z rezygnacją.
 - Niech panience będzie. Spotkamy się w hotelu o 23. Proszę się nie spóźnić i na siebie uważać.- oznajmił poważnym tonem. Uśmiechnęłam się szeroko odwracając w drugą stronę.
 - Ta, jasne! Nie martw się, mamciu!- powiedziałam machając mu na pożegnanie. Puściłam się biegiem w stronę, w którą zmierzał mały chłopiec.




Na koniec chcę podziękować Bumi'emu oraz Voo-chan za ciągłe pisanie i motywowanie mnie do tworzenia nowych notek. Zarazem ma do was pewną prośbę. Przestańcie spamić moją pocztę, jak chcecie mnie motywować to róbcie to w realu! Nie mieszkamy daleko!

poniedziałek, 7 lipca 2014

Prolog- KHR

    Oto rozdział, a raczej prolog napisany specjalnie dla Bumi'ego z okazji jego wspaniałych 17-tych urodzin (8.07.2014). Wszystkiego najlepszego słońce! Prolog pochodzi z jednej z jego ulubionych mang, czyli Katekyo Hitman Reborn. Mam nadzieję, ze spodoba ci się taki prezent. Co do samej historii jest możliwość, że kiedyś będę ją kontynuowała. <3
   A teraz bez przynudzania, zapraszam do lektury!




      Spojrzałam lekko zdziwiona na blondynkę kiedy skończyła mówić. Podniosłam się na rękach wychodząc z basenu.
 - Powiedz im, żeby poczekali jeszcze chwilę. Zaraz tam przyjdę.- oznajmiłam podnosząc z krzesła ręcznik i wycierając w niego moje granatowe włosy. Czarnooka odeszła bez słowa. Odprowadziłam ją wzrokiem zamyślona. Ryan rzadko z nami rozmawiała, bądź przebywała, ale dzisiaj była wyjątkowo cicha. Wiedziałam, że coś ją dręczyło, ale jak to ona nie miała zamiaru nam o tym powiedzieć. Już po kilku minutach ubrałam się wychodząc z pływalni. Wolnym krokiem ruszyłam w stronę sali konferencyjnej.
     Otwarłam szeroko drzwi pomieszczenia wchodząc do środka. Oczy wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu ludzi spoczęły na mnie. Zatrzymałam się tuż koło honorowego miejsca spoglądając na nich. Skłoniłam się przed nimi lekko na powitanie.
 - Przepraszam za zwłokę. Miło widzieć tutaj aż tyle ważnych osobistości.- powiedziałam miłym oraz nieco sarkastycznym tonem. Usiadłam na krześle naprzeciw staruszka przerzucając obie nogi przez oparcie. Wiele osób oburzyło moje zachowanie. Na mojej twarzy pojawił się chytry uśmieszek.- Więc... Co to za ważna sprawa, że aż sam 9-ty Vongola zaszczycił moją rezydencje?- spytałam przyglądając się uważnie wszystkim członką mafii. Przez zebranych tu ludzi przeszły szmery karcące moje olewające podejście. 9-ty odchrząknął głośno uspokajając ich.
 - Jesteśmy tu by omówić sprawę mojego następcy.- oznajmił poważnym tonem. Spojrzałam na niego w udawanym dziwieniu.
 - Następcy? Wujaszku, 70 lat to dopiero kwiecie wieku. Jeszcze długa droga przed tobą.- stwierdziłam sarkastycznie. Stojąca koło mnie niebieskowłosa zakryła swoje usta dłonią by nie zacząć się śmiać. Staruszek westchnął ciężko.
 - Zdaję sobie sprawę, że wyznajesz zasadę "Humor przede wszystkim", ale trochę więcej powagi zwłaszcza, że jesteś 1 na liście kandydatów.- oznajmił nie schodząc ze swojego poważnego tonu. Prychnęłam zaczynając się śmiać.
 - Wybacz wujaszku, ale mam ważniejsze sprawy na głowie niż zabawa w 10-tego Vongole.
 - Co?!
     Wiele osób spojrzało na mnie z oburzeniem. Nie zwracałam na to uwagi. Już zdążyłam się do tego przyzwyczaić.
 - Poza tym moja rodzina od razu wykorzystałaby fakt, że zostałam 10-tym do obalenia Vongoli. Lubię tę rodzinkę, ale naprawdę nie nadaję się na szefa. Są inni kandydaci, na przykład... Xanxus- imię chłopaka wymówiłam z dosłyszalnym niesmakiem. Nie uznawałam go za dobrego kandydata, ale to była tylko wymówka. 9-ty westchnął cicho.
 - Są, ale ty jako jedyna zdobyłaś poparcie wszystkich członków Vongoli oraz CDEF'u...
 - Rozumiem, ale to naprawdę nie jest dobry pomysł. Dormire mi w zupełności wystarczy. Najlepiej zrobimy jak omówimy dotychczasowe postępy kandydatów.- zaproponowałam już nieco poważniejszym tonem. Co prawda daleko mi było do tej powagi jakiej ode mnie wymagali.
            Wszyscy otrzymali dane osobiste kandydatów na 10-tego Vongole. Byłam wśród nich. Dla staruszka sprawa była już zamknięta. Sądzę, że od samego początku wiedział, że się nie zgodzę, ale pozostali mafiozi nie dawali za wygraną. Mało mnie to obchodziło. Kiedy powiedziałam "nie", to oznaczało "nie", ale niektórzy z nich byli niesamowicie upierdliwi.
          Spojrzałam na zdjęcia kandydatów. Wśród nich był brązowowłosy 14-latek. Przyglądałam mu się lekko zdziwiona, i bynajmniej nie chodziło o to, że już go kiedyś spotkałam. Oprócz Sawady Ilemitsu nie miał żadnego powiązania z mafią. W dodatku był jeszcze dzieckiem. Niepostrzeżenie przeniosłam mój wzrok z kartki na 9-tego. Co on sobie wyobrażał? Już po chwili podjęto rozmowę na temat następcy. Ja i staruszek Timoteo nie wypowiadaliśmy się, ale wszyscy inni popierali Xanxas'a. Spojrzałam na sojuszników tego całego Sawady Tsunayoshi'ego.
 - A więc następcą powinien zostać Xanxas...
 - Sprzeciw!- oznajmiłam przerywając mężczyźnie. Rzuciłam na stół dane kandydatów. Wyraz mojej twarzy wskazywał niezadowolenie.
 - Ale jak to?! Przecież posiada siłę, a podwładni boją mu się przeciwstawić. Jest idealny!
          Piorunujące spojrzenie moich czarnych tęczówek spoczęło na mężczyźnie, który to powiedział.
 - Głupi jesteście?- spytałam retorycznie robiąc znudzony wyraz twarzy. Nie podobało mi się to.- Chcielibyście się sprzymierzać z kimś, kto traktuje podwładnych jak śmiecie? Bo ja na pewno nie. Zostawmy Xanxas'owi Varie i niech się chłopczyk cieszy.
 - Więc kogo twoim zdaniem powinniśmy poprzeć?!
 - Każdy z nich to śmieć, ale najbardziej nadaje się on.- wskazałam na leżące na stole zdjęcie Sawady. Wszyscy spojrzeli na nie zdziwieni.- Troszczy się o podwładnych i łatwo zdobywa nowych sprzymierzeńców. W dodatku jest młody, więc szybko rośnie w siłę. Ja poprę jego i sprawię, że zostanie 10-tym Vongolą.- oznajmiłam pewna siebie. Mafiozi przełknęli nerwowo ślinę. Ich oszołomione i nieco przerażone spojrzenia przyglądały mi się uważnie. Uśmiechnęłam się do nich słodko spoglądając staruszkowi prosto w oczy pewna swego.
         Z uwagą przyglądałam się pijącemu herbatę staruszkowi. Jego twarz jak zwykle była ciepła i pełna energii. Zawsze mnie to zadziwiało. Jak on pozostawał takim optymistą pomimo bycia szefem mafii? Mój wzrok przeniósł się na mruczącego czarnego kota na jego kolanach. Nero* lubiła pieszczoty.
 - Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, iż tu zostałem.- powiedział 9-ty przerywając ciszę. Ponownie na niego spojrzałam. Oprócz naszej dwójki w tym pokoju nie było już nikogo.
 - Wujaszku... Dlaczego Sawada?- spytałam całkowicie ignorując jego wcześniejsze słowa. Timoteo zaśmiał się krótko.
 - Kto wie, może z tego samego powodu co ty.- odpowiedział łagodnym tonem nie odrywając swoich przepełnionych miłością oczu od zwierzaka. Najwyraźniej Nero miała już dość pieszczot bo po chwili zeskoczyła z nóg staruszka zbliżając się do miski z jedzeniem. Z twarzy 9-tego nawet na chwilę nie znikał uśmiech.
 - To się nie stanie. On nie zostanie 10-tym. Jest zbyt łagodny.
 - Jeśli dobrze pamiętam to właśnie to samo powiedziałaś o obecnym szefie Cavallone.
            Mój wzrok posmutniał nieznacznie na wspomnienie o blondynie. Nie był to temat, o którym chciałam rozmawiać, ale staruszek nie potrafił mi odpuścić. Wiedziałam, ze robił to dla mojego dobra, jednak nadal nie lubiłam tej cechy jego charakteru.
           Otwarłam szeroko drzwi wychodząc z pokoju. Całkowicie ignorowałam siedzących w pomieszczeniu strażników 9-tego. Byłam zbyt zirytowana. Nie zwracając na nic uwagi wróciłam do mojego gabinetu. Usiadłam w fotelu na biurkiem starając się uspokoić. W mojej głowie plątało się tysiące powracających wspomnień. Minęło 10 lat, a ja nadal nie potrafiłam zapomnieć. pieprzyć to!
        Już po kilku minutach usłyszałam pukanie do drzwi, a zaraz po tym spokojny, kobiecy głos.
 - Nadia, 9-ty oraz jego strażnicy już odjechali. Poprosił bym przekazała ci jego najszczersze przeprosimy.- oznajmiła nie ukazując żadnych emocji. Powinna mnie tego nauczyć. Westchnęłam cicho. Przez niego miałam poczucie winy, ze tak po prostu stamtąd wyszłam.
 - Dziękuje, możesz odejść.
          Zaraz po tych słowach usłyszałam oddalające się kroki. Odsunęłam jedną z szufladek wyciągając z niej niewielkie zdjęcie. Spoglądałam na nie lekko przymrożonymi oczami.
         Szeroko uśmiechnięty blondyn niósł na plecach lekko zirytowaną granatowowłosą dziewczynkę. Oboje mogli mieć około 9-ciu lat, i mimo wszystko wyglądali na szczęśliwych.
        Od 10 lat czułam ten ból, i szczerze byłam już tym zmęczona. Chciałam zamknąć ten rozdział mojej przeszłości, ale nie umiałam. Nigdy nie nauczono mnie jak zapominać o ważnych ludziach, ponieważ nigdy nikt nie był dla mnie ważny.


* Nero ( z włoskiego Czarny)
     A za niedługo 6-ty rozdział dalszych przygód Amiki, odwiedzajcie i wyczekujcie :3

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Rozdział 5

"Nigdy nie jest za późno na przeprosiny. Czasem jest tylko zbyt późno, żeby wybaczyć."


     Przyglądałam się chłopakowi oszołomiona. Pozostali aktywowali już swoje Innocense. Ja nie byłam w stanie tego zrobić. Nie mogłam z nim walczyć. Nie umiałam.
 - Dla-dlaczego?- spytałam spoglądając w jego niebieskie oczy. 20-latek spojrzał na mnie lekko zdziwiony.
 - Obiecał mi- odpowiedział uśmiechając się przy tym delikatnie.- Obiecał, że jeśli to zrobię on sprawi, że mnie pokochasz!- wykrzyczał z bólem w głosie. Stałam w jednym miejscu jak sparaliżowana przyglądając się teraz nie Mikage, ale wyszczerzonemu Earlowi. Czułam jak drżałam. Opuściłam delikatnie głowę w dół. Poczułam na ramieniu czyjąś dłoń.
 - Amika-chan?- głos zielonowłosej był słyszalny, ale zdawał się być taki odległy. Nie docierał do mnie. Moje spojrzenie było przerażone.
 - Mówiłam... Mówiłam przecież, ze przyjaciele potrafią tylko ranić się nawzajem- wyszeptałam z wyrzutem w głosie. Zacisnęłam moje dłonie w pięści raniąc przy tym skórę.- Earl wykorzystał Mikage by zranić mnie, a ja raniłam go przez całe życie odrzucając jego zaloty. Dlatego nie potrzebuję przyjaciół! Po co komu oni skoro tylko ranią?! Nie chcę czuć imitacji ciepła i bezpieczeństwa przyjaźni! Nie chcę odczuwać bólu odrzucenia i straty! Nigdy więcej!- w jednej sekundzie aktywowałam moje Innocense biegnąc wściekła w stronę 20-latka. Jedno cięcie. Tylko tyle wystarczało bym zrobiła mu na klatce piersiowej śmiertelną ranę. Wszyscy oprócz Millenijnego przyglądali mi się oszołomieni. Wzrok pełen wściekłości i bólu, ale mimo to nie było łez. Nawet w takim momencie nie mogłam płakać.
 - Ami-ka-chan?- wyszeptał upadając w kałużę swojej własnej krwi. Dyszałam ciężko dezaktywując Innocense. Bez ustanku przyglądałam się zawzięcie ciału blondyna, które brało właśnie ostatnie wdechy powietrza. Przyłożyłam dalej zaciśniętą w pięść lewą dłoń do mojej imitacji serca. Czułam jego przyśpieszone bicie. Czy kochałam Mikage tak jak wiele lat temu Kei'a? Czy dlatego właśnie czułam taki ogromny ból? Nie. Kochałam go, ale tylko jak brata. Więc czemu? Czemu utrata jego tak bardzo bolała? Czemu skoro nawet nie posiadałam własnego serca to te cholerne uczucia nie chciały zniknąć? Upadłam na kolana przyglądając się oszołomiona przestrzeni. Earl zdążył się już ulotnić.- Więc jednak. Tak było od zawsze, prawda Amika-chan? Nigdy nie byłem ci przeznaczony, ale mimo to i tak uparcie starałem się ciebie zdobyć. Dlatego teraz umieram, prawda? Plan Boży polegał na rozdzieleniu nas, a ja mu się sprzeciwiłem.- jego głos drżał, ale był zarazem spokojny.
 - Pamiętasz nasze ostatnie spotkanie? "Zamierzam stać się silniejszy by móc cię chronić", ty i te twoje głupie pomysły.- uśmiechałam się delikatnie. Egzorcyści przyglądali nam się uważnie. Usłyszałam długie westchnienie chłopaka.
 - "Nie potrzebuję silnego mężczyzny, ale takiego, który trzymałby się z dala od kłopotów." ta odpowiedź całkowicie mnie zszokowała.
 - Dlatego jesteśmy tacy sami- spojrzałam na niebo za rozwalonym szklanym sufitem.- Od tamtej pory nic się nie zmieniło. Oboje z całych sił staraliśmy się zmienić przeznaczenie.
   Wzrok blondyna powędrował za mną
 - Tobie się to udało.
 - Nie, jeszcze nie.
  Gris spojrzał na mnie zdziwiony.
 - Przecież należysz już do Zakonu...
 - Tak długo jak Millenijny istnieje moje przeznaczenie nie zostanie zmienione.- przerwałam mu z goryczą w głosie. Wyraz jego twarzy znacząco posmutniał.
 - Rozumiem.- wyszeptał ponownie spoglądając na niebo. Jego głos był zachrypnięty.- Przepraszam, ale to już koniec.- dodał przymykając delikatnie powieki. Oszołomiona przeniosłam na niego mój wzrok. Po policzkach 20-latka spłynęły ostatnie łzy. Umarł. Pochyliłam się nad jego ciałem potrząsając nim lekko.
 - Mikage?! Mikage! Nie zostawiaj mnie! Tylko nie ty! Mikage otwórz oczy! Nie zostawiaj mnie ponownie samej, proszę!- ton mojego głosu był już całkowicie załamany. Gdybym tylko umiała, płakałabym. Nie przejmowałam się już obecnością Egzorcystów. Pokazywałam po prostu co czułam. Wszyscy troje podbiegli do mnie. Lena kucnęła obok kładąc swoją dłoń na moim ramieniu najwyraźniej chcąc mnie pocieszyć. Ich twarze nadal były lekko oszołomione. Moja twarz ukryta była za włosami.
   Wstałam gwałtownie. Mijając ich ruszyłam w stronę wyjścia. Już po chwili zatrzymałam się.
 - Na co czekacie? Musimy już wracać. Musze powiedzieć o tym jeszcze Hikari przed snem.- oznajmiłam niespoglądająca nawet na nich. Choć bardzo się starałam to nie udało mi się ukryć za chłodem i obojętnością przerażenia w moim głosie. Ponownie ruszyłam przed siebie.- Przepraszam.- wyszeptałam bezdźwięcznie. Egzorcyści już po kilku sekundach ruszyli za mną wstrząśnięci moim zachowaniem.
   Wyszliśmy z budynku. Szybkim krokiem przemierzałam ulice miasta.
        Otwarłam drzwi wchodząc wolnym krokiem do budynku. Egzorcyści weszli zaraz za mną. Przez całą drogę nikt się nie odzywał. Dostrzegłam siedzącą za ladą recepcji i przeglądającą jakąś gazetę Hikari. Przełknęłam nerwowo ślinę zbliżając się do niej. Dziewczyna spojrzała na mnie uśmiechając się przy tym miło.
 - I jak? Znalazłaś coś ciekawego?- spytała pozbawionym trosk głosem. Przymknęłam delikatnie powieki wciągając odrobinę powietrza. Wypuszczając je po chwili otwarłam oczy.
 - Mikage... Nie żyje.- oznajmiłam siląc się na obojętność. Niebieskowłosa spojrzała na mnie oszołomiona wypuszczając z ręki gazetę.- To ja go zabiłam...- dziewczyna uciszyła mnie skinieniem dłoni dalej wstrząśnięta moimi słowami. Już po paru sekundach zaczęłam mówić dalej.- Nie miałam wyboru...
 - Przestań pieprzyć!- morskooka przerwała mi ostrym tonem wstając oraz szarpiąc za moją kurtkę. Egzorcyści podbiegli do nas zdziwieni.- Jakie "Nie miałam wybory"?! Miałaś wybór!- w jej oczach szkliły się łzy. Chwyciłam ją delikatnie za rękę czując ja drży.
 - Był Sprzedawca Dusz.- oznajmiłam beznamiętnym tonem. 24-latka uśmiechnęła się smutno opuszczając lekko głowę i spoglądając w dół. Łzy spływały po jej zaczerwienionych od złości policzkach.
 - A więc się dowiedziałaś...
 - Wiedziałaś?!
 - Oczywiście, ze tak! Był moim bratem- wyszeptała puszczając mnie. Jej ręce zwisały teraz wzdłuż ciała.- Od kiedy? Od kiedy jesteś Kundlem Zakonu?- spytała. Spojrzałam na nią oszołomiona zupełnie jak pozostała trójka.
 - Kundlem Zakonu?- powtórzyłam jej słowa nie rozumiejąc ich. Niebieskowłosa podniosła delikatnie głowę do góry spoglądając na mnie. Jej wzrok był pewny siebie, a zarazem rozczarowany.
 - Amika-chan nigdy nie zabiłaby przyjaciela. Niezależnie od tego czy był cywilem, Egzorcystą, Sprzedawcą Dusz, czy nawet Noah. Nigdy by tego nie zrobiła. Ale Mikage zginął z twojej ręki. Dlatego chcę wiedzieć. Był twoim wrogiem, czy wrogiem Zakonu?
   Moja twarz oprócz oszołomionej była teraz także przerażona. Słowa Hikari bolały, a ja nie mogłam znieść tej napiętej atmosfery między nami. Po raz pierwszy 24-latka zwracała się do mnie z dystansem. Milczałam. Morskooka zacisnęła swoje dłonie w pięści.
 - Zapytam jeszcze raz. Był twoim wrogiem, czy Zakonu?- tym razem jej ton był ostrzejszy. Towarzysze przyglądali mi się uważnie. Opuściłam mój smutny wzrok w dół.
 - Zakonu.- odpowiedziałam krótko. Dziewczyna położyła swoje dłonie na blacie stołu podpierając się na nich.
 - Miło było gościć tu Egzorcystów z Czarnego Zakonu, ale najlepiej będzie jak opuścicie w najbliższym czasie to miejsce.- oznajmiła chłodnym tonem ruszając w stronę drzwi dla personelu.- Ciesze się, że ponownie się spotkałyśmy Amika-chan. Widząc jak bardzo się zmieniłaś nie będę miała problemów z przyłączenia się do Shiro.- powiedziała znikając za drzwiami i pozostawiając nas samych. Spoglądałam za nią oszołomiona drżąc. Było mi zimno. Straciłam Mikage, a teraz jeszcze Hikari. Spodziewałam się tego, ale i tak czułam pustkę. To było już zbyt wiele. Opuściłam głowę odwracając się w przeciwną stronę. Egzorcyści spojrzeli na mnie. Zaciskając dłonie w pięści puściłam się biegiem w stronę wyjścia. Wybiegając z budynku skierowałam się w stronę bocznych alejek. Biegłam przed siebie niezwracająca na nic uwagi. Przechodni przyglądali mi się zdziwieni oraz z uwagą i niechęcią. Nie obchodziło mnie, że pozostali biegli za mną wołając mnie.
   Nawet nie zauważyłam kiedy zatrzymali mnie pod zniszczoną i do połowy spaloną rezydencją. Po kilku sekundach szarpaniny z Lavi'm spojrzałam na nią oszołomiona. Jej ściany były popękane, zwęglone, a niektóre zawalone. Z ogromnych szklanych okien pozostały już tylko drobne resztki i pył. Na jednym z murów, najbliższym i najmniejszym siedział szaroskóry mężczyzna. Przyglądałam mu się uważnie.
 - Wiedziałem, że tu przyjdziesz, księżniczko.- stwierdził uśmiechając się szeroko.
 - Znowu ty?- spytał Lavi, aktywując już swoje Innocense. Chłopak chciał zaatakować Shiro, ale powstrzymałam go ręką.
 - Czego znowu tu szukasz?- spytałam niezbyt zadowolonym tonem.- Nie jestem obecnie w nastroju na zabawy z tobą.
 - Wiem. Mikage zginął, a raczej go zabiłaś. Trochę szkoda, był zabawnym dzieciakiem.- przerwał mi, a jego głos wydawał się być minimalnie smutny. Nie zdziwiło mnie to. Wiedziałam, że ta dwójka zawsze się lubiła.
 - Zawsze cię podziwiał...
 - Tak, racja! Podziwiał mnie! Lubiliśmy nasze towarzystwo! Spójrz co zrobił z ciebie Zakon! Zabiłaś przyjaciela, nawet ja nie byłem w stanie tego zrobić!- Ton jego głosu był teraz wściekły. Słysząc jego ostatnie zdanie zacisnęłam moje dłonie w pięści.
 - Zabiłeś Matta!- odkrzyknęłam. Chłopak spojrzał na mnie z obrzydzeniem.
 - Chciał cię chronić, ale został zdradzony przez przyjaciół. Ja go nie zabiłem i ty dobrze o tym wiesz.
 - Ale mogłeś go uratować! Był twoim bratem!
 - I co z tego, że był? Matt dostał to, na co sobie zasłużył. Zaufał niewłaściwym osobą i zginął. Ciebie spotka to samo jeśli szybko nie przemyślisz swojego zachowania. W końcu przestaniesz być dla Zakonu użyteczna i po prostu cię porzucą, jak śmiecia.- spoglądałam oszołomiona w przestrzeń. Shiro miał rację. Miał cholerną rację. Przecież od dawna wiedziałam jaki był Zakon. Zachowywałam się jak rozwydrzona 9-latka obwiniając o wszystko Shiro. Znałam całą prawdę o śmierci Matta. Widziałam kto go zabił, ale nie chciałam tego zaakceptować. Byłam głupia obwiniając o wszystko Noah i Milenijnego, świat był o wiele bardziej brutalny. Westchnęłam cicho ruszając wolnym krokiem w stronę hotelu. Egzorcyści szli zaraz za mną
      Kiedy wróciliśmy do hotelu Hikari ponownie znajdowała się w holu. Rozmawiała z Sebastianem. Ruszyłam wolnym krokiem w stronę pokoju. Minęłam ją bez słowa.
 - Shiro tu był.- powiedziała chłodnym tonem. Zatrzymałam się po kilku krokach zaciskając dłonie w pięści. Egzorcyści spoglądali na nią zdziwieni.
 - I co z tego?
 - Jestem wściekła. Nienawidzę cię. I mam ochotę cię zabić...- przerwała. Moje dłonie zacisnęły się jeszcze mocniej, ale twarz cały czas pozostawała obojętna. Sebastian nie wtrącał się do naszej wymiany zdań. Nie był na mnie zły, ani coś takiego. Bardziej rozczarowany powodem przez który zabiłam Mikage. Potrafiłam to wyczytać.
 - Stań w kolejce.
 - ... Ale obiecałam mu, że cię ochronię. Mikage zginął z twojej ręki ze swojej winy. Mam gdzieś co sobie w tedy myślałaś. Zginął z uśmiechem na twarzy, zabity przez osobę którą kochał. Właśnie tak jak zawsze pragnął.- dziewczyna odwróciła się w moją stronę podając mi zdjęcie. Nie spojrzała w moją twarz, a ja w jej. Żadna z nas nie miała odwagi tego zrobić. Od razu po tym ruszyła w swoją stronę. Odwróciłam zdjęcie spoglądając na nie oszołomiona. Spojrzałam na odchodzącą razem z Sebastianem, Hikari.- Niech on cię chroni za mnie.- dodała machając mi lekko dłonią na pożegnanie. Na mojej twarzy pojawił się delikatny, a zarazem szczery uśmiech. Dzięki jej słowom byłam szczęśliwa... bardzo szczęśliwa.
   Razem ze zdjęciem dostałam coś jeszcze. Czarną Kartkę z na biało wypisanym tekstem. To były wyjaśnienia oraz informacje. Przeczytałam ją dopiero po powrocie do pokoju. Hikari zawarła tam wszystko co najważniejsze. Przekazałam to wszystko pozostałym dzięki czemu już następnego dnia mogliśmy wracać do Zakonu.
         "  Wierzę, że dalej pamiętasz naszą obietnicę. Poinformuj Zakon, że zniknięcia ludzi było pomysłem Noah na zwabienie Egzorcystów. Wierzę, że ci się uda. I proszę, nie mów nic o "Egzekucji". My po prostu chcemy być wolni, wiem, że zdajesz sobie z tego sprawę.
                                                                                                       Hikari

PS Masz naprawdę dobrych przyjaciół. Dbaj o nich."
    O 6 rano byliśmy w pociągu wracając do Zakonu. Nikt z "Egzekucji" nie przyszedł się ze mną pożegnać. Tak było nawet lepiej. Siedziałam naprzeciw Lenalee od strony okna. Przez cały czas przyglądałam się trzymanemu w ręce zdjęciu. Na mojej twarzy widniał delikatny uśmiech.
 - Co to za zdjęcie?- spytał Allen nachylając się nade mną ze swojego siedzenia. Podniosłam wzrok w górę spoglądając na jego przeklętą twarz.
 - Wspomnienie. Bardzo odległe i szczęśliwe.- odpowiedziałam miłym tonem. Lavi wyciągnął z moich rąk zdjęcie przyglądając mu się uważnie.




 - Więc to mała Amika-chan...? Słodka- stwierdził widocznie się rumieniąc. Allen od razu spojrzał na zdjęcie, a jego reakcja była taka sama. Lena przyglądała nam się rozbawiona.- Ta druga też jest całkiem, całkiem. Kim ona jest?- dodał rudzielec spoglądając na mnie. Przyglądałam mu się przez chwilę zdziwiona. Prychnęłam z rozbawieniem.
 - Ona? To Mikage!- oznajmiłam prawie wybuchając ze śmiechu. Pierwszy raz usłyszałam coś tak absurdalnego. To prawda, że Mikage przypominał dziewczynę, ale to i tak było zabawne. Lavi nawet na moment nie odrywał ode mnie swojego oszołomionego spojrzenia.
       W Zakonie byliśmy późno w nocy. Rozmawialiśmy z kierownikiem, ale z powodu nagłego pulsowania w głowie wróciłam już po chwili do pokoju. Komui jak zwykle chciał wszystko wiedzieć, a Egzorcyści tak jak obiecali, nie wspomnieli nawet słowem o "Egzekucji". Od razu po powrocie do pokoju rzuciłam się na łóżko zaciskając dłonie na poduszce.  Wyraźnie słyszałam mój przyśpieszony oddech oraz czułam spływający po ciele pot. Pulsowanie narastało z każdą chwilą. Miałam wrażenie jakby coś rozsadzało mi głowę.
    Dochodziła 13:40 kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Zwlekłam się z łóżka wycierając z twarzy pot. Podpierając się ściany podeszłam do drzwi otwierając je. Pierwszą osobą którą zobaczyłam była Lena, jednak zaraz po tym dostrzegłam stojącego z nią Allen'a. Chłopak trzymał tacę z masą jedzenia. Przyglądałam im się uważnie.
 - Martwiliśmy się o ciebie. Czy wszystko w porządku?- spytała dziewczyna troskliwym głosem przyglądając mi się uważnie. Miałam już potwierdzić, ale zaraz po jej słowach upadłam na ziemię tracąc przytomność.
       Uchyliłam delikatnie powieki spoglądając na biały sufit. Moja głowa już nie pulsowała, a oddech się uspokoił. Widok był lekko zamazany, a dźwięk stłumiony, ale mimo to i tak wyraźnie czułam czyjąś dłoń Ściskającą moją. Spojrzałam w prawo i pierwszym co zobaczyłam była burza rudych włosów. Westchnęłam cicho uśmiechając się delikatnie na widok śpiącej twarzy Lavi'ego. Objęłam jego dłoń. Przymykając powieki ponownie pogrążyłam się we śnie.

niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział 4

 Hejka <3 Przepraszam, ze tak długo mnie nie było oraz za te jakże rzadko dodawane rozdziały. Mam nadzieję, że zrozumiecie, iż jestem w 3 klasie gimbazy i muszę wsiąść się porządnie za naukę by dostać się do mojego wymarzonego technikum. Dodatkowo Beluś'owi został zarekwirowany laptop i nie miał jak wysłać mi pierwszej części tekstu, która pisałam będąc u niego. Jeśli ktoś naprawdę z niecierpliwością czeka na moje rozdziały niech pisze i stara się zagonić mnie do pracy. A teraz bez przynudzania zapraszam do lektury :PP

 "Samotność znów podchodzi do mnie niebezpiecznie blisko, lecz pojedyncza iskra wciąż we mnie płonie"


      Wolnym krokiem przemierzaliśmy piwnice hotelu. Moi towarzysze szli zaraz za mną.
 - Jesteś pewna, że możemy tu przebywać?- spytał Allen rozglądając się dookoła. Przekręciłam lekko głowę spoglądając na niego kątem oka.
 - Ten hotel należy do kogoś z "Egzekucji". Mam pełne prawo tu być.- odpowiedziałam ponownie odwracając głowę przed siebie.
 - Czym właściwie jest ta cała "Egzekucja", o której mówisz?- tym razem pytanie zadał Lavi. Lena prze cały czas się nie odzywała.
- "Czym"? Jakby to określić... Jest czymś podobnym do Zakonu. "Egzekucja" to organizacja chroniąca osoby posiadające Innocense. Odrębna grupa nie stojąca po stronie Earla, ani Zakonu. Będą walczyć niezależnie czy ich przeciwnikami są Akumy i Noah, czy może Egzorcyści i Poszukiwacze.
 - Ale czy to nie oznacza, że nam też mogą coś zrobić?
 - Nie, nie ma mowy...- umilkłam stając się poważniejsza. Czy naprawdę miałam pewność? Już raz zostałam przez nich porzucona, więc czy rzeczywiście miałam pewność? Nie, nie mogłam mieć. Nie miałam pewności nawet przebywając z własnym bratem.
      Zatrzymaliśmy się przed metalowymi drzwiami. Przyłożyłam wizytówkę de czytnika, a one otwarły się szeroko. Bez zastanowienia weszłam do środka. Allen, Lena i Lavi poszli w moje ślady. Drzwi zamknęły się za nami.
    W pomieszczeniu panował półmrok, ale dało się zauważyć bar, ustawione pod ścianą przy stoliczku 2 kanapy i 2 fotele oraz sylwetki znajdujących się w pomieszczeniu 5 osób. Przemierzyłam wzrokiem ich twarze. Znałam trojkę. Stojącego za barem wysokiego mężczyznę o ciemnych włosach Sebastiana, siedzącą na kanapie rudowłosą, młodszą siostrę Kei'a Angel i stojącego do nas tyłem za kanapą Mikage.
    Chłopak odwrócił się w naszą stronę uśmiechając się do nas promiennie.
 - Widzę, że przyszliście wszyscy. Hikari zaraz tu przyjdzie. Usiądźcie.- oznajmił miłym tonem. Egzorcyści skorzystali z zaproszenia siadając na jednej z kanap. Nie zbliżyłam się nawet o krok wpatrzona w chłodną i niewzruszoną twarz 27-latki. Dziewczyna ignorowała moją obecność, albo trafniej będzie powiedzieć ignorowała to kim jestem. W tym momencie w jej oczach byłam Egzorcystą z Czarnego Zakonu i nikim więcej. Tak chyba było lepiej. Lepiej być nikim ważnym niż znienawidzonym bliskim przyjacielem. Z zamyślenia wyrwał mnie szczęk otwieranych i zamykanych drzwi. Spojrzeliśmy na wprost wpadającą do pomieszczenia niebieskowłosą. W ręce trzymała pliki kart.
 - Zaraz ci pomogę, Ami-chan- oznajmiła podchodząc niezdarnie do siedzącego przy barze chłopaka, którego nie znałam. Podała mu dwie kartki. Blondyn wziął je, obejrzał pierwszą stronę i wyszedł z pomieszczenia. Pozostałe dała Sebastianowi prosząc by je posegregował. Zostawiając dla siebie tylko beżową kopertę usiadła na kanapie koło Angel.
 - Hikari, jeśli chodzi o Innocense...
 - "Wszystkie informacje się przydadzą". Tak, tak, wiem.- przerwała mi wyciągając z leżącej na stoliku paczki papierosa. Skrzywiłam się delikatnie kiedy go zapaliła. Nie lubiłam tego zapachu. Zapach dymu przyprawiał mnie o zawroty głowy. Nawet mistrz przy mnie nie palił.
   Dziewczyna wy ciągła z koperty zdjęcie kładąc je na stole. Na fotografii znajdował się zrujnowany pałac szlachecki. Przyglądałam się mu lekko zdziwiona.
  - Choć są to moje tereny to nie wiem zbyt wiele. Innocense tu jest, ale nic na to nie wskazuje. Poza tym... to powinno ci pomóc.- dodała widząc moją zdziwioną minę.
 - Co on ma z tym wspólnego?- spytałam ostrym tonem.
 - Mówią, że jest nawiedzony. Ludzie do niego wchodzą, ale już nie wychodzą. A jeśli to tylko jako Akumy.- stwierdził Mikage uśmiechając się przy tym delikatnie. Spiorunowałam go wzrokiem.
 - Wziąłbyś to na poważnie, tu chodzi także o wasze bezpieczeństwo!- powiedziałam uderzając z otwartej ręki o blat stołu. W tym momencie wzrok Sebastiana po praz pierwszy oderwał się od kartek i spoczął na mnie.
 - Przecież biorę, poza tym Earl nas nie tknie.- oznajmił podchodząc do lady. Spojrzałam na rodzeństwo zdziwiona.
 - Jak tylko napotykamy Akumy słyszymy "Przyjaciele hrabi Shiro, nie wolno zabić"- wyjaśniła Angel pierwszy raz odzywając się do mnie. Wiedziałam, że obwiniała mnie o śmierć Kei'a. Choć byłyśmy przyjaciółkami to nie mogła zrozumieć, że ja także się obwiniałam. Blondyn rozłożył bezradnie ręce.
 - Trochę jest to denerwujące, bo nie można sobie powalczyć.- stwierdził zawiedzionym tonem. Podeszłam do niego szarpiąc chłopaka za koszulkę.
 - A oto powód dla którego nigdy się w tobie nie zakocham! Nie posiadasz Inocense, a chcesz walczyć z Akumami! W dodatku traktujesz to jak jakąś zabawę! Zachowujesz się jak dzieciak!- Egzorcyści przygadali mi się oszołomieni.
 - I co z tego? Przecież robię to samo co ty. Tylko, że ja zamiast być obrażonym na cały świat otwarcie pokazuje, że lubię walczyć. I które z nas zachowuje się jak dzieciak?- spytał ironicznie. Uderzyłam go z otwartej ręki w twarz. Puściłam chłopaka ruszając w stronę wyjścia.
 - Mam dość!
(Beluś)
    Egzorcyści wstawali już by wyjść za swoją przyjaciółką.
 - Czekajcie- wszyscy troje zatrzymali się spoglądając na niebieskowłosą.- Co wy czujecie do Ami? Kim ona tak właściwie dla was jest?- spytała poważnym tonem przyglądając się Egzorcystą uważnie.
 - Naszą towarzyszką oraz cenną przyjaciółką.- odpowiedzieli bez zawahania Allen i Lenalee. Blondyn prychnął cicho. 24-latka spojrzała na nich zdziwiona. Uśmiechnęła się delikatnie.
 - "Przyjaciele" to najbardziej bolesne dla niej słowo. Jeśli naprawdę chcecie coś dla niej zrobić zmuście ją do opowiedzenia prawdy. Zrozumiecie jej uczucia i przestaniecie się wtrącać.- głos morskookiej był smutnym, ale zarazem ostry. Allen spojrzał po twarzach pozostałych. Wszyscy oprócz Mikage mieli smutne oczy. Blondyn wydawał się być wściekły.- A przy okazji... Za miesiąc Ami-chan ma urodzinki. Urządźcie jej wybuchowe przyjęcie. W końcu będzie to jej pierwsze od 12 lat. Może nawet przypomni sobie uczucia z przeszłości o których zapomniała.- Allen skinął głową wychodząc po chwili z Lenalee. Lavi szedł zaraz za nimi. Chłopak poczuł na sobie mordercze spojrzenie. odwrócił głowę spoglądając na 20-latka. Jego dziki wzrok mówił jasno "Zbliżysz się do niej jeszcze trochę, a cię zabije".
(Amika)
    Siedziałam na podłodze oparta plecami o metalowe drzwi. Bardzo dobrze słyszałam rozmowę znajdujących się w pomieszczeniu osób. Przymknęłam delikatnie powieki ukrywając głowę między moimi ramionami.
 - Idiotko, przecież to tylko urodziny, zwykły dzień obchodzony przez niektórych ludzi co roku.- wyszeptałam smutnym głosem. To bolało. Słowa Mikage i Hikari bolały, ale to dlatego, że były prawdziwe. Wstałam ruszając w stronę naszych pokoi.
   Weszłam do pomieszczenia wolnym krokiem podchodząc do okna. Jedną ręką obejmowałam przekleństwo znajdujące się na moim lewym ramieniu, drżałam. Co ci ludzie mają wspólnego z Noah? Skąd ich znasz? I co się stało? Najprawdopodobniejsze pytania jakie zadadzą moi towarzysze. Dobrze już zrozumiałam, że Egzorcyści byli ciekawscy. Nawet jeśli chcieli wiedzieć by pomóc, to bolało. Wyciąganie tych wspomnień z otchłani mojego serca naprawdę było bolesne.
     Wszyscy troje weszli do pokoju. Lenalee podeszła do mnie. Przeniosłam na nich mój smutny wzrok.
 - Naprawdę chcecie wiedzieć?- spytałam. Wszyscy skinęli twierdząco głowami. Westchnęłam ciężko powracając do mojej obojętności.- Słuchać uważnie, bo nie zamierzam powtarzać. Wszystko co usłyszycie ma nie wyjść poza ten pokój.- oznajmiłam stanowczym tonem. Po chwili zdziwienia ponownie skinęli głowami na znak, że rozumieją.- Hikari, Mikage, Angel i Sebastian to moi przyjaciele z dzieciństwa. Jedyni jakich kiedykolwiek miałam. Angel, Sebastian i Kei, którego nie mieliście okazji poznać, byli służącymi na dworze rodu Nay. Mimo iż początek naszego życia spędziliśmy tu, to żadne z nas nie jest Polakiem czystej krwi. Moja matka była Polką, ale ojciec Francuzem. Jak już wam mówiłam moja matka, Anastazja, umarła przy porodzie. Choć nikt nie powiedział mi tego prosto w twarz, to wiem, ze byłam jedyną, którą obwiniano o jej śmierć. Angel i Sebastian byli tacy sami jak wszyscy, choć oni nie próbowali mnie pocieszać. Ale Kei był inny. Jako jedyny i z największa brutalnością potwierdził to o czym wiedziałam od dawna. Mimo wszystko to jemu zależało najbardziej na moim szczęściu. I nagle pojawia się 9-letnia Hikari razem ze swoim 5-letnim braciszkiem, Mikage. Kiedy miałam 4 lata, ktoś podłożył ogień po nasza rezydencje. To właśnie w tedy spłonął mój ojciec. Po tym wydarzeniu wszyscy wyjechaliśmy do rodzinnego domu Kei'a, do Australii. Jednak 2 lata później napotkaliśmy Akumy, a Kei zginął od wirusa. Po kilku dniach pojawił się Milenijny, a ja zmieniłam Kei'a w Akume. Ale Matt mnie powstrzymał. Pojawił się w ostatnim momencie niszcząc go. To w tedy straciłam całą radość z życia. Wybrałam tą trudniejsza drogę. Wybrałam porzucenie własnych uczuć dla ochrony bliskich. Nie widziałam się z nimi od 10 lat.- wszyscy troje przyglądali mi się uważnie w milczeniu i skupieniu wysłuchując moich słów. Kiedy skończyłam na ich twarzach widniało współczucie, a także oszołomienie, spowodowane moim obojętnym tonem oraz niezmiennym nawet na chwilę wyrazem twarzy.
 - To przez niego zostałaś przeklęta?- spytał Allen, choć było to raczej stwierdzenie. Otwarłam szeroko oczy oszołomiona. Na kilka sekund pojawił się w nich smutek i żal. Przymknęłam delikatnie powieki wstając i zbliżając się do okna. Stałam odwrócona do nich tyłem.
 - Nie, to nie on.
 - Ale jak to?!
 - Tym który mnie przeklną był Matt.- ich twarze przyglądały mi się teraz jak sparaliżowane. Nie wiedzieli nawet co powiedzieć.- Zginął 3 lata po tym incydencie. Chciałam zmienić go w Akume by móc z nim porozmawiać, by dowiedzieć się prawdy. Nie obchodziło mnie, że umrę. Ale mnie przeklął, a ja go zniszczyłam.- dotknęłam delikatnie dłonią szyby spoglądając za okno.
 - A-Amika-chan... To co się wydarzyło, my... Naprawie nam przykro...- zielonowłosa nie była w stanie się wysłowić. Zacisnęłam moje dłonie w pięści. Uderzyłam prawą ręką w szybę rozwalając ją.
 - Nie potrzebuję waszego cholernego współczucia!- warknęłam wściekłym tonem. Wszyscy troje spojrzeli na mnie oszołomieni oraz zdezorientowani. To był pierwszy raz kiedy tak się przy nich zachowałam. Kilka odłamków szkła zraniło moją rękę prze co ściekała z niej teraz krew. Nie czułam tego. W tym momencie oprócz wielkiej pustki nie czułam niczego. Nie powiedział im tego by mi współczuli. Powiedziałam to by zostawili mnie w spokoju.- Nienawidzę was. nienawidzę ponieważ nie mogę opuścić zakonu i uciec. Przyjaciele? Pff... Nie potrzebuję kogoś takiego...
 - Tylko tak mówisz, ale prawda jest inna.- spojrzałam zdziwiona na rudzielca. Jego spojrzenie było zawzięte.- Potrzebujesz przyjaciół, ale nie chcesz ich ranić. Dlatego ich odrzucasz.- stwierdził poważnym tonem. Wszyscy umilkli przyglądając się mojej oszołomione twarzy. Już po chwili cisze przerwał mój śmiech.
 - Nie chce ich ranić? Ha! Nie jestem aż tak miłą osobą. Nie mam przyjaciół by oni nie mogli zranić mnie. Przyjaciele to tylko ludzie krzywdzący się nawzajem. Już chyba wystarczająco dużo przeszłam w życiu. Nie potrzebuje by ktoś dokładał do tego jeszcze przyjaciół.- oznajmiłam ostrym tonem. Nie spoglądałam na nich. Przed moimi oczami była tylko i wyłącznie jedna postać Egzorcysty, Matt'a. Poczułam znajome ciepło na mojej dłoni. Spojrzałam oszołomiona na stojąca przede mną Lenalee. Na jej twarzy widniał delikatny i ciepły uśmiech. Jej dłonie obejmowały moją zakrwawioną rękę.
 - To nie ma znaczenia Amika-chan. Nawet jeśli nie jesteśmy przez ciebie za nich uważani ty na zawsze pozostaniesz nasza przyjaciółką.- powiedziała miłym tonem. Dziewczyna zaczęła opatrywać moje rany.
    W moim sercu pojawiło się przyjemne i ciepłe uczucie. To mnie przeraziło. Kto dał mu prawo do pojawienia się w mojej imitacji serca? Kto pozwolił mu mieszać w moich uczuciach? Pytam się, kto do cholery jasnej pozwolił mi ponownie odczuć to ciepło? Nie chcę tego! Nie potrzebuję tej namiastki szczęścia! Tego chwilowego i bezwartościowego bezpieczeństwa, które i tak za niedługo zniknie! Nie chce!
   Lena skończyła wiązać właśnie bandaż na mojej prawej ręce. Wyrwałam ją z jej dłoni. Na mojej twarzy pojawił się mieszany uśmiech. Niby smutny, ale także współczujący.
 - Zawsze, co? To tylko słowa rzucane na wiatr. Nie ważne jak bardzo bym się starała wy i tak odejdziecie. Wszyscy w końcu odchodzą. Przekupieni słowami, prawdą, bądź rzeczami materialnymi. Nie ważne dlaczego, ani kiedy, ale w końcu nawet najwytrwalsi znikają. Ale jeśli nic do nich nie czułeś, jeśli byli ci obojętni pustka w twoim sercu oraz ten ból nie nastaną. Nie nastaną ponieważ nigdy nie było kogoś kto by je zastąpił.- powiedziałam ściągając i rzucając na łóżko moją kurtkę Egzorcysty. Zsunęłam z mojego czoła bandanę, a grzywka opadła mi swobodnie na twarz. Drzwi otworzyły się gwałtownie, a do pokoju wpadł zdyszany blondyn.
 - Amika-chan, i wy! Hikari wzywa na śniadanie! Chodźcie już bo umieram z głodu!- oznajmił przedłużając moje imię jak kot. Spojrzałam na niego ruszając wolnym krokiem w stronę drzwi.
 - Jasne, ale żadnych sztuczek.- odpowiedziałam obojętnym tonem przymykając delikatnie powieki.
 - Tak tak, kumam.- wyszłam z pokoju, a zaraz za mną blondyn oraz pozostała trójka.
      Siedzieliśmy wszyscy przy ogromnym stole w nieco odosobnionym kącie restauracji. Pasował mi taki układ, choć wiele osób dalej przyglądało nam się uważnie. Siedziałam obok Mikage, w jednym rzędzie wraz z Angelą oraz Sebastianem. Naprzeciw mnie siedział Lavi, razem z pozostałą dwójką oraz Hikari. Blondyn objął mnie ramieniem promieniując szczęściem.
 - Nie gniewasz się już, prawda?- spytał niewinnym tonem. Zbliżył swoją twarz do mojej próbując mnie pocałować. Ręką odsunęłam ją ode mnie wzdychając ciężko.
 - Tak tak, przecież od wieków wiem, ze gadasz same głupoty. A teraz się odsuń, albo będę musiała cię nieco uszkodzić.- odpowiedziałam znudzonym tonem. Chłopak posłuchał się mnie z nieco zawiedzioną miną. Hikari, Angel i Sebastian od razu zaczęli rozmawiać z Leną i Allen'em, ale Lavi zdawał się być całkowicie nieobecny. Coś go trapiło. Wyczułam to od razu, ponieważ często sama się tak zachowywałam.
   Nawet nie zauważyłam kiedy ktoś ściągnął mi z głowy gumkę, a moje czarne, długie włosy opadły delikatnie na ramiona. Spojrzałam lekko zdziwiona na uśmiechniętą od ucha do ucha Angel.
 - Miałaś taki poważny wyraz twarzy, ze aż nie mogłam się powstrzymać.- stwierdziła rozbawionym tonem. Uśmiechnęłam się szczerze przymykając delikatnie powieki. Na mojej twarzy pojawił się delikatny rumieniec, a oczy odzyskały swój blask. To, ze dziewczyna ponownie zaczęła się do mnie odzywać było w tym momencie najważniejsze. Dwójka Egzorcystów spojrzała na mnie zdziwiona, a Lavi zasłonił swoje usta dłonią rumieniąc się delikatnie. Dotąd jeszcze nigdy nie pokazałam im tej części mnie, która tak beztrosko potrafiła się uśmiechać.
    Hikari odeszła od nas nagle wracając po chwili z niewielkim pudełkiem.
 - Kompletnie o tym zapomniałam.- stwierdziła ściągając wieczko. Od razu wyleciał z niego niebieski golem. Z radością zaczął koło mnie latać, po czym usiadł mi na ramieniu. Pogłaskałam go po główce.
 - Attyla! Tyle się nie widzieliśmy, Tęskniłam.- oznajmiła. Allen przyglądał mu się oszołomiony.
 - Widziałem go z gen. Cross'em!- krzyknął wstając gwałtownie i wskazując palcem na niebieskie urządzenie. Spojrzałam na niego rozbawiona.
 - No jasne, że tak! Matt dostał go wiele lat temu od mistrza, a później oddał mi.
     W tym momencie kelnerki przyniosły nasze jedzenie oglądając się tęskno za Lavi'm i Mikage. Białowłosy siedział w milczeniu zamyślony przez dłuższa chwilę.
 - Miała go ze sobą pewna dziewczyna, chyba nazywała się Anne. Spotkałem ją raz w życiu.- stwierdził. Ja i Hikari wybuchłyśmy głośnym śmiechem. wszyscy przyglądali nam się uważnie, a "Egzekutorzy" z rozbawieniem.
 - Jak mogłeś jeszcze nie zauważyć? Anne i Amika to ta sama osoba.- oznajmiła niebieskowłosa, a łzy popłynęły po jej policzkach ze śmiechu. Egzorcyści przyglądali mi się oszołomieni.
 - Czemu mi nie powiedziałaś?
 - Nie pytałeś.
       15-latek udał obrażonego. Spojrzałam na niego uśmiechając się przy tym niewinnie. Z jakiegoś powodu zaczynałam to lubieć. To kiedy udawali obrażonych, śmiali się wspólnie, świętowali i rozwiązywali swoje problemy. I pomału żałowałam, ze nie byłam w stanie w pełni uczestniczyć w ich głupotach. Jakaś część mnie chciała być przy nim starą mną, Anne.
    Blondyn spojrzał na zegarek wstając gwałtownie od stołu. Wszyscy spojrzeliśmy na niego lekko zdziwieni.
 - Wybaczcie, ale muszę lecieć. Do zobaczenia później.- oznajmił przytulając mnie mocno na pożegnanie. Posłałam mu delikatny uśmiech.
        Wyszliśmy z budynku wolnym krokiem ruszając przez ulice miasta. Hikari stała na schodach machając nam tak długo, aż nie znikliśmy z jej pola widzenia. Od śniadania minęło kilka godzin, a Mikage jeszcze nie wrócił. Martwiło mnie to. Mikage, który opuścił jakiś posiłek, w towarzystwie znajomych? To było dla mnie nowością, ale mu ufałam. Skoro Akumy go nie tkną to nie musiałam się o nic martwić. W końcu w walce wręcz nigdy niemiła sobie równych.
            Włóczyliśmy się po mieście nie znając właściwie naszego celu. Prawdopodobnie szukaliśmy Akum, które może wskazały by nam położenie Innocense. Choć właściwie moje myśli były całkowicie poza czyimkolwiek zasięgiem. Bałam się. Odnowienia przyjaźni, ponownego spotkania Noah, tego miejsca. Bałam się wielu rzeczy, ludzi i prawdopodobnych wydarzeń.
    Poczułam drażniące uczucie mojego przekleństwa. Zatrzymałam się łapiąc za ramię. Spojrzałam na nie. Moją twarz wykrzywiał grymas niezadowolenia.
 - Amika? Amika?!
    Spojrzałam zdziwiona przed siebie. Klęczałam. Dopiero teraz dostrzegłam, że Lena stoi tuż przede mną z zatroskanym wyrazem twarzy, a chłopaki przyglądają mi się oszołomieni. Wstałam rozglądając się dookoła zdekoncentrowana.
 - Czy coś się stało?- spytał Allen. Spojrzałam na niego nieobecnym wzrokiem. Palcem prawej dłoni wskazałam widniejący za nim budynek.
 - Noah.- oznajmiłam ruszając w jego stronę. Egzorcyści spojrzeli po sobie zdziwieni ruszając za mną.
     Wolnym krokiem weszłam do budynku nie opuszczając gardy. Był zniszczony, przypominał fabrykę, a po szklanym suficie pozostały tylko drobne resztki. A pośrodku tego miejsca stał, rozmawiający z samym Earl'em, Mikage!

poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział 3

 " Są chwile które w pamięci zostaną i choć czas mija one nie mijają..."


     Otwarłam oczy gwałtownie siadając. W normalnej sytuacji, każdy, nawet najmniejszy ruch powinien sprawiać mi ból. Jednak tak nie było. Spoglądałam na moje dłonie. Były obwiązane bandażami, zupełnie jak całe moje ciało. Koniuszkami palców dotknęłam moich policzków. Były gorące. Przekręciłam głowę delikatnie w bok. Zobaczyłam siedzącego przy ścianie, śpiącego rudzielca. Delikatny rumieniec spłynął na moją twarz. Myśl, że mogłam po tych wszystkich latach znaleźć przyjaciół mnie uszczęśliwiała, ale zarazem przerażała. To kim byłam zawsze sprawiało, że byłam samotna. Przyjaciele byli mi zbędni, nigdy ich nie potrzebowałam. Albo raczej potrzebowałam, ale ich nie było. Mój wzrok lekko posmutniał na wspomnienie wcześniejszych lat. Zacisnęłam moje dłonie w pięści.
 - Dobrze, że już wstałaś- usłyszałam poważny ton Lavi'ego. Odwróciłam gwałtownie głowę w jego stronę. Twarz chłopaka była ciepła. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie na powitanie.
 - Jak długo byłam nieprzytomna?
 - Dwa dni- odpowiedział przenosząc wzrok na okno. Ciało chłopaka było pokryte opatrunkami i siniakami. Zacisnęłam moje pięści jeszcze mocniej na kocu.
 - Przepraszam, nie mogłam nic zrobić. Gdybym była silniejsza nie doszłoby do tego.- powiedziałam z wyrzutem. Moją imitację serca przeszył silny ból. Dopiero teraz zrozumiałam, że miałam przyjaciół. Że znalazłam ich w Czarnym Zakonie. Właśnie tam, gdzie miał ich Matt. Przygryzłam dolną wargę drżąc. Po chwili poczułam silne ramiona obejmujące mnie. Delikatnie podniosłam mój zdziwiony wzrok. Zobaczyłam bujną czuprynę rudych włosów Lavi'ego. Zielonooki obejmował mnie pewnymi siebie ramionami.- Naprawdę chciałabym uwierzyć w twoje słowa. Wszystko ci powiedzieć i poprosić o pomoc. Ale z chwilą wypowiedzenia prawdy wszystko by się zakończyło. Już dawno poddałam się tej części mojego przeznaczenia. Samotności.- nie powinnam tego mówić. Nie powinnam ukazywać nikomu moich słabości. Nie wiedziałam dlaczego otworzyłam się tylko przed Lavi'm. Dlaczego w ogóle się otworzyłam przed kimkolwiek. Nie ufałam ludziom. W końcu byli zdolni tylko do wojny.
 - Nie powinnaś się poddawać. Życie potrafi zafundować niezłego kopniaka, ale nie liczy się ile razy upadłaś, tylko ile razy się podniosłaś- wyszeptał prosto do mojego ucha. Głos chłopaka był opiekuńczy oraz pewny. Zdziwiona opuściłam delikatnie głowę w dół.
 - Dlaczego to robisz?
 - A o co pytasz?
 - Jesteś następcą Bookman'a. Twoim zadaniem jest spisywanie wydarzeń bez ingerencji w nie. Dlaczego więc robisz dla mnie tyle rzeczy?- Chłopak odsunął się trochę ode mnie. Jego twarz była lekko zakłopotana.
 - Może to dlatego, że jesteś pierwszą dziewczyną, którą polubiłem w zupełnie inny sposób- spoglądałam na lekko zarumienionego rudzielca oszołomiona. To nie był pierwszy raz kiedy ktoś powiedział mi coś w tym stylu, ale teraz było to dla mnie czymś innym. Gwałtownie odsunęłam z siebie koc wstając. Podeszłam do okna bez najmniejszego problemu.
 - Nie jestem tuszem na papierze.- powiedziałam z wyrzutem 18-latek spojrzał na mnie zdziwiony.- To prawda, że znam Bookman'ów zaledwie z pogłosek, ale wiem, że nie powinni mieć przyjaciół, ani żadnej rodziny. Ukochana Bookman'a miałaby bardzo ciężkie życie. Twoim przeznaczeniem jest życie w samotności, a moim cierpienie za grzechy z przeszłości.- delikatnie przyłożyłam dłoń do wilgotnej szyby. Smutnym wzrokiem spoglądałam za szare miasto w deszczu, przypominającym łzy. Lavi dokładnie analizował moje słowa z lekka przerażoną oraz oszołomioną miną, która powstała na wskutek mojej szczerości. Moje myśli wędrowały do najdalszych wspomnień. Choć nie powiedziałam tego na głos to moje serce z całej siły próbowało zaprzeczyć tym słowa. Jednak prawdzie niemożna było zaprzeczyć. Usłyszałam szczęk otwieranych i zamykanych drzwi. Odwróciłam się gwałtownie. W progu stał delikatnie uśmiechnięty Komui. Zdziwiłam się lekko na jego widok, ale nie dałam tego po sobie poznać.
 - Ciesze się, że już odzyskałaś przytomność- Powiedział nad wyraz miłym tonem. Uśmiechnęłam się do niego sztucznie. Mężczyzna odwzajemnił mój uśmiech.- Skoro jesteś już zdrowa możemy wracać- stwierdził. Spojrzałam na niego zdziwiona.
 - Jak to wracać? A co z misją?- spytałam spokojnie. Komui spojrzał na mnie unosząc do góry w zdumieniu jedną brew.
 - Twoje rany nie zostały porządnie wyleczone. Lavi dokończy misje z Allen'em i Lenalee.- stwierdził tak jakby to było oczywiste. Może i było, ale nie dla mnie. Przez tyle lat nauczyłam się wielu rzeczy, a jedną z nich było to, ze zawsze muszę dokończyć moją misję, nawet jeśli miałabym poświecić życiem swoje bądź towarzyszy. Przez kilka sekund stałam bez ruchu oszołomiona słowami kierownika.
 - Komui to także moja misja. Nic złego się nie stanie jeśli mi zaufasz.
 - Rozumiem, dobrze. Ale wystarczy, że raz zasłabniesz, a od razu wracasz do Zakonu.- oznajmił z surową miną ruszając w stronę drzwi. Już po kilku sekundach zniknął z mojego pola widzenia. Wolnym krokiem ruszyłam zaraz za nim unikając uważnego spojrzenia zielonych tęczówek Lavi'ego.
 - Wiem dlaczego tu jesteś i nie myśl sobie, że pozwolę ci zginąć.- moja ręka zatrzymała się na klamce od drzwi. Rudzielec położył na niej dłoń. Spojrzałam na niego zdziwiona. Dopiero po chwili dotarło do mnie znaczenie jego słów. Ponownie przybrałam obojętny wyraz twarzy otwierając drzwi.
 - Choć doświadczenie mówi dość, moje serce słucha twoich słów.- powiedziałam wychodząc z pomieszczenia. Nie potrafiłam już ukrywać moich uczuć, maskować za obojętnością. Zakon mnie zmieniał, a ja nie wiedziałam, czy tego właśnie chciałam.
   Wyszłam z budynku wychodząc na drewniany taras. Podeszłam do grubej belki podtrzymującej dach opierając się o nią. Spojrzałam w bezchmurne, czyste niebo. Mój wzrok był smutny oraz nieobecny. Nie chciałam już nigdy więcej słyszeć niczego na temat miłości. Myśl, że ktoś chciał zająć choć odrobinę miejsca w moim sercu nie była pocieszająca. Zawiódł by się wiedząc, że nie posiadam tego narządu. Odwróciłam się gwałtownie celując dłonią w stojącą za mną dziewczynę. Brunetka przyglądała mi się lekko przerażona. Opuściłam dłoń przyglądając się dziewczynie uważnie. Miała jasne oczy i była niewiele młodsza ode mnie. Niebieskooka wyciągnęła w moją stronę drżącą dłoń podając mi szklaneczkę z bezbarwnym płynem.
 - K-Komui-san prosił bym dała ci to lekarstwo.- powiedziała przerażona jąkając się. Mój wyraz twarzy złagodniał.
 - Dziękuję.- powiedziałam biorąc od niej szklankę. Jej blada twarz przybrała odrobinę wyrazu. Wypiłam niezbyt smaczne lekarstwo. Spojrzałam na gwizdy oddając wcześniej brunetce szklankę. Z całego serca chciałam powiedzieć, że marzę o  powrocie do dni kiedy o niczym nie wiedziałam, kiedy świat miał tylko jasną stronę. Niestety nie mogłam, ponieważ ja nigdy nie znałam takiego świata. Już w dniu moich narodzin straciłam matkę, a mój ojciec spłonął żywcem na moich oczach jak miałam 4 lata. W wieku 6 lat straciłam opiekuna, a w wieku 9 widziałam jak zamordowali mojego brata. A na koniec, kiedy miałam 10 lat mój jedyny sens życia, Shiro, okazał się zdrajcą. Od zawsze znałam tylko i wyłącznie świat pełen brutalności, kłamstwa i nienawiści. W całym moim życiu było niewiele chwil w czasie których mogłam się choćby uśmiechać, a co dopiero śmiać. A teraz należałam do Czarnego Zakonu, do miejsca które Matt uważał za drugi dom. I tak naprawdę sama czułam się w nim jak w domu. Nie chciałam się z tym uczuciem za żadne skarby rozstawać. Tak więc, moje postanowienie było proste. Nie powiem im nic, by móc ich chronić. Lata temu obiecałam sobie, że nie pozwolę by ktoś jeszcze cierpiał na moich oczach, albo z mojego powodu. Mam zamiar dotrzymać tej obietnicy nawet za cenę życia.
   Z za horyzontu zaczęły wychylać się pomału pierwsze promienie słońca. Wolnym krokiem wróciłam ponownie do pokoju. Lavi spoglądał za okno opierając się o ścianę. Wyraz jego twarzy wskazywał całkowite zamyślenie. Uśmiechnęłam się delikatnie podchodząc do niego. Chłopak spojrzał na mnie. Rudzielec odwzajemnił mój uśmiech swoim.
 - Powinniśmy się już zbierać. Mamy się spotkać z pozostałymi w "Ognistym Smoku".- powiedział biorąc swoją torbę. Nachyliłam się wyciągając rękę po moją torbę. Nasze palce zetkneły się dotykając jej rączki. Odsunęłam szybko rękę zdziwiona. Oboje spojrzeliśmy na siebie w tym samym czasie. Na naszych twarzach pojawiły się delikatne rumieńce.- Jesteś ranna... nie powinnaś nosić tylu rzeczy.- oznajmił uciekając wzrokiem w bok.
 - Dziękuję, Lavi.- powiedziałam. 18-latek wziął moją torbę ruszając przed siebie. Poszłam w jego ślady.
   Przez całą drogę żadne z nas się nie odzywało. Nie chciałam słyszeć więcej tych bolesnych słów. Już po krótkiej chwili weszliśmy do hotelu. Allen i Lena podeszli do nas.
 - Jak tam wasza wspólna misja?- spytał z naciskiem na słowo "wspólna". Zarumieniłam się delikatnie widząc jak białowłosy przygląda mi się zaciekawiony.
 - Skoro tu jesteście to chyba raczej nie najlepiej.- odpowiedziałam siląc się na obojętność. Allen odszedł z zawiedzioną miną. Westchnęłam cicho z ulgą podchodząc za nim do recepcji.
 - Witam- usłyszałam melodyjny oraz delikatny głos recepcjonistki. Na początku był dla mnie całkowicie obcy. Jednak kiedy odezwała się po raz kolejny od razu go poznałam.- W czym mogę pomóc?- spytała. Podniosłam gwałtownie głowę przyglądając jej się uważnie. Była bardzo młoda, miała niebieskie włosy oraz morskie oczy.
 - Mamy zarezerwowane dwa pokoje dla Egzorcystów z Czarnego Zakonu.- oznajmił Allen. Kobieta przeniosła swój wzrok z niego na mnie. Wyraz jej twarzy zrobił się oszołomiony, a srebrna taca wypadła z rąk. Uderzając o podłogę narobiła nieco hałasu, przez co wszyscy goście spojrzeli w nasza stronę. W oczach kobiety pojawiły się łzy.
 - A-Amika?- spytała oszołomiona. Białowłosy spojrzał na mnie lekko zdziwiony. Lavi i Lena ruszyli pomału w nasza stronę. Skinęłam w odpowiedzi delikatnie głową przyjmując maskę obojętności. Morskowłosa przytuliła mnie mocno.- Tak się cieszę.- powiedziała roztrzęsionym głosem. Dziewczyna puściła mnie w tej samej chwili, gdy Lavi i Lenalee podeszli do nas. Jej zdziwione oczy spoczeły na rudzielcu.- Kei? N-niemożliwe... przecież ty...
 - Mylisz się. To nie Kei.- przerwałam jej zmieszanym tonem. Moja twarz posmutniała wyraźnie.- To Lavi, Egzorcysta. A pozostali to Allen i Lenalee.- przedstawiłam ich. Morskooka skinęła twierdzącą głową na znak, że rozumie zwracając się do 18-latka.
 - Przepraszam Lavi-kun, pomyliłam cię z kimś.- oznajmiła uśmiechając się do niego miło. Dziewczyna objęła mnie ramieniem mierzwiąc mi włosy.- Nie wierze, że jesteś już wyższa ode mnie. Dobrze cię widzieć skrzacie.- stwierdziła puszczając mnie. Cała trójka Egzorcystów nadal przyglądała nam się zdziwiona. Dziewczyna Podbiegła do najbliższych drzwi otwierając je szeroko.- Mikage! Mam niespodziankę!- krzyknęła ponownie wracając do nas.
 - Sądzę, że to nie jest najlepszy pomysł by go wołać.- stwierdziłam zawstydzonym tonem.
 - Co ty mówisz? Musisz go zobaczyć, to już nie jest ten sam dzieciak co dawniej.- oznajmiła mrugając do mnie porozumiewawczo.
 - Are, are... Po co mnie wołasz Hikari-chan? Wiesz przecież, że jestem zajętym człowiekiem.- z pomieszczenia za niebieskimi drzwiami wyszedł śniadoskóry chłopak o blond włosach z pomarańczowymi końcówkami na grzywce. Miał na sobie garnitur założony w dość ekstrawagancki sposób i o dziwo pasujące dodatki. Luźno założony żółty pasek i opaska na prawe oko. W żadnym stopniu nie przypominał tego Mikage, którego zapamiętałam.


     Jego oczy uśmiechnęły się na mój widok.
 - Ami-chan!- krzyknął podbiegając do mnie. Zarumieniłam się mocno na jego widok. Silne ramiona blondyna objęły mnie.- Nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłem.- oznajmił. Westchnęłam z ulgą.
 - Zmieniłeś wygląd, ale zachowujesz się jak dawniej.- stwierdziłam zadowolonym tonem. 20-latek puścił mnie uśmiechając się chytrze.
 - Nieprawda. Jestem bardziej konkretny.- oznajmił składając na moich jasnych ustach delikatny pocałunek. Wszyscy przyglądali nam się oszołomieni. Uderzyłam go w głowę rumieniąc się jeszcze bardziej.
 - Co to miało znaczyć, idioto?!
 - Odebrałem tylko moją nagrodę
.
 - Nagrodę?! Przestań się wygłupiać i oddawaj mój pierwszy pocałunek!- Mikage ujął w dłoń moje włosy składając na nich przelotny pocałunek.
 - Taka ślicznotka i jeszcze nigdy się nie całowała?- spytał. Zaczęłam rzucać w chłopaka wściekła najróżniejszymi obelgami. Hikari podeszła do moich zdziwionych przyjaciół wręczając Allen'owi 2 klucze.
 - Mikage nie da jej spokoju dopóki nie postawi na swoim. Wasze pokoje to 229, 230.- oznajmiła uśmiechając się do nich miło.
 - Czyż nie jestem najważniejszym mężczyzną w twoim życiu?
 - Nawet jeśli byś był, to nie daje ci prawa do molestowania mnie!
 - Nie zaprzeczyłaś!
 - Ale też nie potwierdziłam!
 - Po prostu przyznaj, że mnie kochasz.
 - Nie ma szans
 - Więc jednak kochasz, ale się do tego nie przyznasz?
 - Idiota!
 - Jesteś zła?
 - ...
 - Jesteś?
 - Tak- mruknięcie.
 - Nie słyszałem, jesteś?
 - Tak!
 - A kochasz mnie?
 - Tak!- zakryłam szybko usta ręką. Mikage zaczął się śmiać. Spiorunowałam go wzrokiem. Na mojej skroni pojawiła się niebezpiecznie pulsująca żyłka.- Zrobiłeś to specjalnie!- warknęłam przyglądając się wyszczerzonemu chłopakowi.
 - Wcale nie- poczułam na sobie uważne spojrzenie. odwróciłam głowę spoglądając w oszołomioną i przyglądającą mi się twarz Lavi'ego. Spuściłam delikatnie mój smutny wzrok. Niebieskowłosa spojrzała na mnie zdziwiona.
 - Lubisz tego chłopaka, prawda?- spytała choć było to bardziej stwierdzenie. Powinnam zaprzeczyć, ale mimowolnie skinęłam głową. Rudzielec zniknął już na schodach prowadzących na wyższe piętra. Blondyn stanął za mną obejmując mnie w pasie. Jego dłonie błądziły po moich biodrach.
 - Rywal w miłości?- spytał owiewając swoim oddechem moje ucho. Przez moje ciało przeszedł delikatny dreszcz. Odepchnęłam niebieskookiego czerwieniąc się.
 - Kocham cię, ale tylko i wyłącznie jako brata!- oznajmiłam przyglądając się 20-latkowi uważnie. Śniadoskóry westchnął cicho rozkładając bezradnie ręce.
 - Super szczera, jak zawsze.
 - Jeśli chcesz jakieś informacje na temat Innocense to idź po przyjaciół i przyjdźcie na "Egzekucje". Spotkamy się tam, kończę za godzinę.- powiedziała Hikari podając mi czarną wizytówkę. Spojrzałam na dziewczynę lekko zdziwiona. Na jej twarzy widniał delikatny uśmiech. Skinęłam delikatnie głową ruszając w stronę pokoju.
    Weszłam do pokoju rzucając się na łóżko.Lena przyglądała mi się uważnie zdziwiona moim zachowaniem.
 - Hikari wie coś na temat Innocense, mamy się z nią spotkać za 2 godziny.- oznajmiłam przewracając się na plecy. Po mojej twarzy błąkał się delikatny uśmiech. Zielonowłosa zaśmiała się krótko.
 - Rzeczywiście musiałaś za nimi tęsknić.- stwierdziła miłym tonem. Podniosłam się do siadu spoglądając na nią zdziwiona.- Nigdy nie widziałam cię szczęśliwej. Ci ludzie naprawdę muszą dla ciebie wiele znaczyć.- dodała uśmiechając się do mnie promiennie. Przeczesałam dłonią włosy, a moje oszołomione spojrzenie utkwione było w podłodze. To nie miało być tak. Czy ja naprawdę potrafię jeszcze być szczęśliwa? Śmiać się z Hikari i Mikage? Z ludźmi, przez których odrzuciłam przyjaźń? Ludźmi którzy mnie zdradzili i nie było ich wtedy, kiedy najbardziej potrzebowałam pomocnej dłoni? Czy aż tyle znaczyli dla mnie ci ludzie? Czy ja naprawdę mogłam nie zwracać uwagi na cały ten ból i po prostu znów szczerze się uśmiechać? Jeśli tak to czy mogłam zacząć nowe życie? Zapomnieć o przeszłości i być tym kim chciałam? Naprawdę mogłam to zrobić? Z dumą spojrzeć Shiro prosto w twarz i powiedzieć, że dorosłam? Powiedzieć, że jestem tym kim Matt chciał bym się stała? Nareszcie oderwać się od klątwy i z uśmiechem na twarzy wyczekiwać nowego dnia? Czy naprawdę mogłam do cholery ponownie stać się Anne?!
   Spojrzałam na moje drżące dłonie. Z moich ust wydobył się kpiący śmiech. Lena przyglądała mi się cały czas oszołomiona.
 - Wiele znaczyć? Co za głupota.- warknęłam pochylając się nad moimi kolanami. Rękoma obejmowałam się za głowę. Czułam jak drżę, ale nie potrzebowałam pomocy. Pomoc rodzi się przez współczucie. A współczucie to najgorsze uczucie jakim ktoś może mnie obdarować.